Wiara bezdomna
Maciej Bielawski
© Maciej Bielawski 2013
Wiara bezdomna jest znamieniem naszej epoki i głębokim doświadczeniem bardzo wielu ludzi. Rzuca ona wyzwanie trydycyjnym wierzeniom religijnym, niepokoi, wyzwala i jest twórczym zaczynem. W książce tej opowiadam, jak do niej doszedłem i jak ją rozumiem. Ponieważ doświadczenie wiary bezdomnej jest zbyt potężne, by można je zamknąć w zwartym traktacie, dla jego wyrażenia posłużyłem się formą aforyzmu mówiąc kolejno o wierze, wierzeniach, bezdomności i wierze bezdomnej. Natomiast pierwsza część książki, zatytułowana „Kobierzec”, to sto wypisów z przypisami, które odsłaniają rodowód tego doświadczenia i określają jego kontekst. Tytuł książki zasugerował mi Miłosz, który w Metafizycznej pauzie pisał: „...jeżeli silna jest u ludzi nadal potrzeba wiary, jest to, zwłaszcza u młodych pokoleń, wiara bezdomna, poszukująca, jednak niekoniecznie zwracająca się ku chrześcijaństwu”.
Spis treści
Kobierzec
Wiara
Wierzenia
Bezdomność
Wiara bezdomna
Tao wiary
Kobierzec
1. Co myśmy dali światu? Myśmy dali poezję, miniaturę i dywan. Jak pan widzi, z wytwórczego punktu widzenia same bezużyteczne rzeczy. Ale właśnie w tym wyraziliśmy siebie. Myśmy dali światu tę cudowną, niepowtarzalną bezużyteczność. To, co daliśmy światu, nie polegało na ułatwieniu życia, tylko na jego ozdabianiu, oczywiście, o ile takie rozróżnienie ma sens. Bo na przykład dywan jest dla nas potrzebą życia. Pan rozkłada dywan na strasznej, spalonej pustyni, kładzie się na nim i czuje, że leży na zielonej łące. Tak, nasze dywany przypominają kwitnące łąki. Pan widzi kwiaty, widzi ogród, sadzawkę i fontannę. Między krzewami przechadzają się pawie. A dywan to trwała rzecz, dobry dywan zachowa kolor na wieki! I w ten sposób, żyjąc w nagiej i monotonnej pustyni, pan żyje jak w ogrodzie, który jest wieczny, który nie traci barwy ni świeżości. A jeszcze można sobie wyobrazić, że ten ogród pachnie, można usłyszeć szum i śpiew ptaków. I wtedy pan czuje się wyróżniony i pan jest blisko nieba, pan jest poetą. (Ryszard Kapuściński, Szachinszach, Czytelnik, Warszawa 2007)
Książkę Ryszarda Kapuścińskiego Szachinszach przeczytałem najpierw po włosku i jej zakończenie tak mi się spodobało, że przepisałem je do notatnika, by czasami móc do niego wracać. Słowa te przynosiły mi ulgę, gdy niepokoił mnie narzucający się ze wszech stron demon utylitaryzmu. Ja bowiem często miałem wrażenie, że byłem kimś nieużytecznym i nieproduktywnym i co najwyżej moim życiem wyplatałem jakiś przedziwny, nawet przeze mnie samego nie do końca zrozumiały, kobierzec. Kilka lat później byłem w Bydgoszczy i wszedłem do księgarni znajdującej się na rogu ulic Gdańskiej i Dworcowej, gdzie pośród książek Kapuścińskiego dojrzałem polski oryginał Szechinszacha. Odczytałem zakończenie, ciesząc się, że w końcu mogę poznać je w oryginale. Natychmiast też – w sklepie – przepisałem je do mojego notatnika. Ja widać lubię książki. Niekiedy zachwyci mnie – dlaczego akurat ten? dlaczego właśnie w tym momencie? - jakiś tekst, którego potem, jeżeli można lub trzeba, szukam w oryginale, przepisuję, staram się zrozumieć,
komentuję. Żyję z notatnikiem na podorędziu i często zapisuję w nim myśli innych i własne. Czytanie, myślenie, pisanie, to niektóre (nie wszystkie) z nici tworzących kobierzec mego życia.
2. Człowiek myśli miejscami. (Czesław Miłosz, Zdobycie władzy, II, III).
Myśl nasza pracowicie porządkuje przestrzenie, w których mija nam nasze życie. Chaosowi świata przeciwstawiamy się nieustannie go porządkując: horyzontalnie (ja tu, oni tam), chronologicznie (rano śniadanie, wieczorem kolacja) i wertykalnie (Bóg w górze, ja w dole). Życie jest zaś jak kamień toczący się po zboczu góry. Na chwilę zatrzymuje się tu lub tam, by potem dalej potoczyć się w dół. Pejzaż naszej myśli znaczą miejsca, w których żyliśmy, przez które przeszliśmy, o których marzyliśmy i które się nam śniły. Rozmyślam o tym na poddaszu domu w Weronie. Równocześnie jednak okiem serca ogarniam inne miejsca, w których bywałem: Bydgoszcz, w której się urodziłem, wyrosłem i do której często wracam; Kraków, w którym dojrzewałem i studiowałem; krainy Europy od portu Lizbony po złote cerkwie Kijowa, od krużganków Oxfordu, którymi na przestrzeni wieków przeszło kilka ważnych dla mnie postaci, po grotę na wyspie Patos, gdzie św. Jan pisał swoją Apokalipsę; wspominam Niebieski Meczet Istambułu i katarakty górnego Nilu, obok których wyłaniają się z mojej pamięci szerokie autostrady Oregonu oraz wąskie dróżki wijące się pośród bananowych gajów w Tamil Nadu. A przecież moim był także ów ogród z krzewami porzeczek pod jabłoniami, którego zapach wyczarował mi Niewidzialność; ów brzeg jeziora z szumiącymi trzcinami, które pouczyły mnie o Obecności; ów mur z białych kamieni chroniący małe stado owiec, przy którym zatrzymałem się w gwieździstą noc poznając Wieczność i marząc o pozostaniu tam na zawsze. Wszędzie tam byłem i byłem tym wszystkim. Gdy myślę o tych miejscach, są one tu ze mną i wiem, że one także mnie myślą i jestem z nimi, choć mnie tam już nie ma. Z kim będą one, gdy mnie i tu, gdzie jestem teraz, już nie będzie?
3. Wiem Panie, że nie człowiek wyznacza swą drogę; i nie w jego mocy jest kierować swoimi drogami, gdy idzie. (Księga Jeremiasza 10,23).
Nie zależało od nas, gdzie się urodziliśmy i nie wiemy, kiedy i gdzie zakończymy naszą wędrówkę. Nie wiemy, czemu dzisiaj jesteśmy właśnie tu i nie potrafimy przewidzieć, gdzie będziemy jutro. Z perspektywy czasu patrzymy na mapę naszego życia i dziwimy się, że wszystko odbyło się tak, a nie inaczej, że przebiegło ono pośród tych, a nie innych osób i miejsc. W zadumie szukamy w tym wszystkim zamysłu jakiegoś tam Boga. Takie medytacje pomagają unieść ciężar tajemnicy naszego losu. Rzadko czułem się wolny. Wielokrotnie martwiłem się, że nie wybierałem i nie decydowałem o moim losie. Czasami miałem poczucie winny dlatego, że czegoś nie wybrałem, innym razem, że coś wybrałem. A jeżeli nie winny, to przynajmniej czułem się niezaradny, gdyż nie byłem „kowalem mego losu”. Zawsze jednak miałem wrażenie, że jakaś dziwna moc, spoza mnie choć we mnie i w świecie obecna, prowadzi mnie, podsuwając mi myśli, rodząc we mnie pragnienia, kierując moimi krokami, a ja sile tej zawsze się poddawałem i poddawać chciałem. Nawet teraz nie wiem, czy to ja piszę, czy też „pisze mi się” to, co piszę. Nie zmienia to jednak faktu, że chcę to napisać jak najlepiej i sprawia mi to przyjemność. Nie przeniknę tajemnicy wolności. Porzucam jej ideę, aby być wolnym nawet od idei wolności.
4. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo wstrząsnęła mną ta przeprowadzka: konieczność zmiany punktów odniesienia, wywołało u mnie straszliwe poczucie przygnębienia. Nie wiem ile bym dał, aby nie musieć przystosowywać się do nowego terenu, do innego pala... Całymi godzinami zastanawiałem się nad ową przedziwną zdolnością, z jaką ludzie przywiązują się do otaczających ich przedmiotów, które nie mają żadnego znaczenia, przywiązują się nawet do narzędzi ich męki, tylko dlatego, że stały się one częścią skromnej scenografii ich codzienności, tylko dlatego, że się do nich przyzwyczaili. (Francois Bizot, Le Portail, Editions de La Table Ronde, Paris 2000, rozdział 4). Blizot pisze o przejściu z jednego więzienia do drugiego, w którym, przykutego do drewnianego pala, trzymali go w Kambodży Czerwoni Khmerowie. A ja z jego pomocą myślę, jak to przywiązujemy się także do przedmiotów, które sprawiają nam ból, nawet do narzędzi tortur. Także odraza i ucieczka od czegoś jest bowiem formą przywiązania się do tego czegoś. Związujemy się z porcelanową filiżanką, butami, szafą, fotelem, z jakimś zakątkiem świata i pejzażem. Miejsca i przedmioty wpływają na nas i nas tworzą. My także niepokoimy sobą miejsca, osoby i rzeczy. Cóż myśli o mnie „mój” kot lub ów kubek, w którym rankiem zaparzam kawę? Pragniemy stałości i zadomowienia, lecz nie jeden raz szukamy zmiany i uciekamy. Odchodzimy i wracamy. Przenosiny wstrząsają nami i nas zmieniają, niszczą nas i tworzą. Nawet bezdomny pielgrzym wspomina miejsca, które opuścił lub utracił, a gdy jego bezdomność mu ciąży, wznosi wzrok ku niebu, łudząc się, że przynajmniej ono jest zawsze i wszędzie takie same. Asceci zalecają oderwanie się od rodziny, kraju, osób i przedmiotów, a życie na obczyźnie uznają za konieczny warunek osiągnięcia wewnętrznego pokoju. Nakazują zapanować nad wspomnieniami, pragnieniami i odrazami. Czy mają rację? Czy jest to możliwe i konieczne? Żyłem w wielu miejscach. Lubiłem i lubię mieć przy sobie kubek z herbatą, fajkę i notatnik. Przedmioty te były i są wiernymi towarzyszami, które pomagały mi wglądać się w świat, w siebie i w Boga. Z nimi wędruję przez życie, aż do chwili, gdy odejdę w całkowitą wolność. Czy jednak to właśnie nie owe przedmioty zawiodą mnie tam? Czy w dowód wdzięczności nie powinienem ich ze sobą zabrać, nawet jeżeli nie będą mi już, być może, potrzebne?
5. Własny los nosimy w sobie; to złożony zespół karmicznych sił i uwarunkowań, a także indywidualny charakter każdego z nas, splot tych czynników sprawia, że postępujemy tak a nie inaczej i że musi nas spotkać to właśnie, co nas spotyka. (Ireneusz Kania, Muttāvali. Wypisy z ksiąg starobuddyjskich, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2007).
Los, fatum, przeznaczenie, opatrzność, wolność, odpowiedzialność – w kontekście takich idei starałem się przeżywać i rozumieć me życie. Były to wywody powikłane i mętne, które doprowadziły mnie do pojęcia karmy, którym obecnie rozjaśniam i przybliżam sobie tajemnicę mego istnienia. Będę tak czynił, aż i ten miraż zniknie.
6. Jak śpiew stanowi jedną całość z modulującym go głosem, jak droga jest czymś jednym z celem, do którego prowadzi, jak kochankowie stają się jednością w miłosnym uścisku, tak samo człowiek jest zjednoczony ze swoim przeznaczeniem i musi miłować go tak, jak miłuje samego siebie. (Karen Blixen, Pole cierpienia, ze zbioru Zimowe opowieści).
Pokochać swój los, przylgnąć do niego cały swoim jestestwem. Z dnia na dzień coraz lepiej starać się go rozumieć i wypełniać. Niezależnie od tego, jak wspaniałym czy groźnym by on się nam wydawał. Nie zbaczać z drogi, a losowi patrzeć prosto w twarz, aż wszystko do końca się wypełni, a my wypalimy się do cna. Nikt bowiem za nas nie przeżyje i nie dokona tego, co nam trzeba przeżyć i dokonać. Jedyność i niepowtarzalność każdego istnienia i każdej chwili. Jest to wspaniałe i przerażające.
7. Ludzie nie wyspacjalizowani ignorują fakt współczesnej nauki biblijnej, która – rozwijając i wykorzystując inne dziedziny wiedzy (filologię klasyczną, egiptologię, asyriologię, itd.) – wydała w ciągu mniej więcej ostatnich 300 lat niezwykle drobiazgowe dzieło erudycyjne, które jest jednym z największych zdobyczy duchowych ludzkości. Czy istnieje, poza kręgiem tradycji judeochrześcijańskiej inna religia świata, która tak dogłębnie i bez uprzedzeń przebadała własne podstawy i własne dzieje? Nie. W obrębie całej literatury świata, Biblia jest księgą najbardziej studiowaną. Nie ma w niej jednego zdania, do którego nie napisano by setek tysięcy współczesnych komentarzy naukowych w najróżniejszych językach świata. Nie ma w Biblii ani jednego słowa, o którym nie mówiłyby liczne słowniki oraz podręczniki filologii i historii. Nie istnieje żadne imię, któremu nie poświęcono by badań mniej lub bardziej wyczerpujących. Nie istnieje temat, którego by nie oświetlono z najróżniejszych stron – filologicznej, historycznej, psychologicznej, socjologicznej, teologicznej. Nie mówiąc już o całych bibliotekach, które napisano na temat tej jedynej książki, którą po prostu nazywa się „Biblia” (z greckiego biblia = książki). (Hans Küng, Ebraismo, Bur, Mediolan 2005³).
Płyniemy po rozległym i głębokim oceanie, którego falami są poruszane wiatrem dziejów stronice ksiąg. Niezmierzona ilość pomyślanych idei i zapisanych słów. W obliczu tego ogromu, ja z tymi kilkoma mizernymi myślami, na które chucham i dmucham. Niezależnie od tego, ile bym napisał, będzie to jedynie kropla w oceanie ludzkiej wiedzy i nicość w stosunku do Księgi Życia. Moje pisanie jest jak puszczanie na rozległe wody oceanu papierowych łódek. Uświadomienie sobie tego faktu jest uzdrawiającym upokorzeniem, gdyż przywraca właściwe proporcje naszej refleksji i naszemu pisarstwu. Ksiąg jest za dużo i zawsze za mało. Jednak prędzej czy później trafiają do nas te, których nam potrzeba, co jest pokrzepiające. Dobrze jest należeć do rozproszonej w przestrzeni i czasie wspólnoty ludzi czytających, piszących, myślących. Nawet jeżeli czasami wobec ogromu piśmiennej produkcji i pustego wielosłowia nachodzą nas mdłości i szukamy milczenia. Na chwilę odwracamy wzrok od bezkresu oceanu i przyglądamy się małej, wyrzuconej na brzeg muszelce. Potem jednak znowu pociąga nas bezkresny
horyzont, rzucamy się w podróż po falach wiedzy i dopisujemy do Księgi Życia nasze kilka słów.
8. Często książki uważa się za „martwe przedmioty”, których litery, skomplikowane i enigmatyczne, są nieme i pozbawione mocy. W rzeczywistości jest wprost przeciwnie, gdyż książka wcale nie jest niema i pozbawiona mocy, lecz jest czymś żywym i bardzo elokwentnym, ponieważ przemawia nie tylko do słuchających danej osoby „tu i teraz”, lecz może przemawiać do wszystkich ludzi w każdym czasie i w dowolnym miejscu. Książka nie tylko wynosi do wymiaru uniwersalnego wypowiadane przez daną osobę słowa, udostępniając je czytelnikom dowolnej epoki, lecz także stwarza odpowiedni „dystans”, który nadaje lekturze wymiar wolności, daleki od uwodzicielstwa lub groźby. W odróżnieniu bowiem od słowa mówionego, słowo pisane nie wywiera presji, gdyż czytelnik może pozwolić sobie na odpowiedni „dystans czasowy” – oczekiwanie, krytykę, osąd – i znajduje się w pozycji dogodniejszej, by dane słowo przyjąć lub odrzucić. (Carmine Di Sante, Gesù. Come incontrarlo nei vangeli, Pazzini Editore, 2004).
Wielkie – dla mnie – teksty: Wedy, Upaniszady, żydowska Biblia, Ewangelie, palijskie i tybetańskie teksty buddyzmu, Tao Te King, Bhagawatgita, Avesta, Adi Granth. Mógłbym mówić o pewnym moim (chyba nie tylko) kanonie, który rozświetlają także „pisarze mniejsi” najróżniejszej maści i kalibru oraz moje osobiste przemyślenia. Mnie jednak interesuje nade wszystko leżące u podstaw tych ksiąg doświadczenie.
9. Pisanie zawsze jest przepisywaniem: jak średniowieczny skryba kopiował jakiś starożytny tekst, tak każdy pisarz przepisuje w sumie jakiś tekst ukryty i nieuchwytny, niewysłowioną księgę życia, słowa wyryte w rzeczach, w nerwacji liścia lub w pyłku zdarzeń, prawdy uchwycone nagle i przypadkiem w zdaniu kogoś innego lub w wyrazie jakieś twarzy, w geście lub w cieniu, który rozciągnął się na czyimś obliczu, które objawiają nieznany wymiar egzystencji, historie, które przydarzyły się jednemu z naszych przyjaciół, stając się dla nas pouczeniem. Być może tym, co charakteryzuje i wyróżnia prawdziwego pisarza, choćby małego, jest świadomość, że nie jest on ani autorem ani stwórcą, lecz przypadkowym kontynuatorem lub kimś, kto świadomie zapisuje w słowach epifanie, którymi zostaje obdarowany. (Claudio Magris, Utopia e disincanto, Milano, Garzanti, 2001).
Literatura i kultura to w sumie łańcuch tekstów i skojarzeń, z których jedne odsyłają do drugich tworząc zmieniające się nieustannie konteksty, w których żyjemy. Czemu w mym życiu spotkałem akurat te teksty? Dlaczego to właśnie one do mnie przemówiły? Często jedno zasłyszane słowo lub zdanie przybieramy w szaty uczonej rozprawy, poematu, powieści. Innym razem tworzymy wewnętrzne dialogi, które w sumie są mozaiką cytatów, które udało się nam połączyć w całość i scalić z życiem. Pisząc ów Kobierzec postanowiłem postąpić odwrotnie, wykładając karty na stół – oto ważne da mnie cytaty z krótkimi komentarzami, czyli: wypisy z przypisami. A przecież w tym wszystkim chodzi mi nie tylko o słowa.
10. Więcej refleksji wymaga tłumaczenie niż „tworzenie”. (E. Cioran, Aveux et anathèmes, Gallimard, Paris 1987).
Cioran docenił tłumaczy, gdy z bliska śledził, jak Paul Celana przekładał na niemiecki jedną z jego książek. Powiedział wtedy, że aby poznać jakieś dzieło trzeba je przetłumaczyć i że w sumie tłumacz zna je lepiej od samego autora, któremu często brak dystansu i prawdziwego zrozumienia tego, co napisał. Nie wiem, czy rzecz trzeba określać aż tak radykalnie. Cóż wtedy począć z lekturą tekstów napisanych w rodzimym języku? Choć w pewnym sensie dla mnie nawet lektura polskich dzieł jest tłumaczeniem „z polskiego na moje” i to nie tylko dlatego, że od lat lat żyję zagranicą. Myślę, że tłumaczyłem różne teksty w sumie po to, aby lepiej je zrozumieć i przemyśleć. Tłumacząc wmyślałem się w tekst i w autora i sam z tego najwięcej skorzystałem, dlatego też ciągle coś tłumaczyłem dla siebie i przykro mi, że nie potrafiłem tym podzielić się z innymi tak, jak bym tego pragnął. Na skutek mojego charakteru oraz długiego życia na obczyźnie, jestem językową hybrydą i nie wszystkie rezultaty moich prac translatorskich były udane. W tłumaczeniu jestem bardziej uparty niż dobry, bardziej „twórczy” niż „refleksyjny”, zbyt subiektywny niż wierny. Myśl biegnie mi zbyt szybko, skutkiem czego jestem mało precyzyjny. Innymi słowy nie jestem doskonałym tłumaczem i przeraża mnie myśl, że mógłbym także źle tłumaczyć teksty dla samego siebie, nawet „z polskiego na moje”, czyli opacznie je rozumieć. Tłumaczenie to dla mnie okazja rozmowy i przechodzenia po kładce słowa do ziemi, na której wyrosłem. Chwała niech będzie wielkim tłumaczom. Chwała niech będzie też tym chwilom, gdy tłumacząc (nawet z polskiego na moje) przeżyłem momenty olśnienia. Było to tłumaczenie, czy objawienie?
11. XI przykazanie: „Nie cudzosłów!” (Stanisław Jerzy Lec, Myśli nieuczesane, 1972).
Rozumiem to w dwójnasób: by nie kraść słów innym, podając je za moje i by nie uprawiać cytatologii. Nie powinno się być ani złodziejem, ani naśladowcą, ani przebierańcem, ani słupem ogłoszeniowym pooblepianym słowami innych. Stąd i ów Kobierzec. Z jednej strony pragnę ukazać, jakie i kogo słowa na mnie wpłynęły i wpływają, jakie myśli ukształtowały mnie i tworzą. Pisząc te rozważania staram się nie tylko zdać rachunek – innym – z mojego dziedzictwa i kontekstu czy intelektualnego klimatu, w jakim tworzę, lecz także samemu sobie je uświadomić. Można by to nazwać szczerością. Z drugiej zaś strony pragnę zrozumieć i zakomunikować, co w tym wszystkim tworzy mnie jako mnie – świadomego lub nieświadomego złodzieja idei, świadomy lub nie świadomy słup ogłoszeniowy czy zbiór cytatów. Cytowanie i dopisywanie komentarza, owe wypisy z przypisami, przypominają chodzenie po górach i dolinach. Staram się nakreślić je wszystkie i zarazem dojść do pewnego kresu, u którego wyłaniam się ja sam, dla siebie i dla innych. Z garści rozmyślań poczynionych na marginesie cytatów usypie się kurhan mnie samego, który stanie się częścią krajobrazu, po którym inni będą się przechadzać. A potem wszystko to rozwieje wiatr.
12. W społeczeństwie, które upraszcza, kojarzy, wymazuje, Jean Starobiński jawi się jako ten, który zbawił – jako cechę specyficzną naszej cywilizacji – kruche piękno interpretacji. (Carlo Ossola, La memoria della catastrofe, artykuł we włoskiej gazecie)
Jednak więc jednak komentarz, przynajmniej jako etap, jako cecha pewnej cywilizacji, w której wyrosłem, w której przemijając i zmieniając się trwam – jak komentarz z jego kruchym pięknem.
13. Nie ufać myślicielom, których umysł funkcjonuje poczynając jedynie od jakiegoś cytatu. (E. Cioran, Wyznania i anatemy).
A przecież nawet Cioran rozmyślał często zaczynając od jakiegoś cytatu – afirmując go, komentując lub mu się przeciwstawiając. Gdzie indziej pisze, że często w dziełach komentujących jakieś teksty czyta jedynie cytaty. Ja natomiast nie jeden raz postępowałem odwrotnie: pomijałem cytaty, które mnie nudziły i czytałem jedynie komentarz autora, nie aby dowiedzieć się czegoś o komentowanym dziele, lecz o autorze.
14. Namiętność czytania i pisania zasługiwałyby na osobny traktat jako Droga, w tym znaczeniu, w jakim słowa tego używają taoiści. Istnieje gatunek ludzi bardziej zmuszonych do wejścia na nią niż inni, to znaczy rzeczywistość zanadto ich rani, dopóki jest chaotyczna, nieogarniona, toteż muszą ją ciągle porządkować i tłumaczyć na język. Ród ten nie pojawił się bynajmniej z wynalazkiem druku. Recytacje godzinek i litanii, śpiew gregoriański, codzienna lektura brewiarza i żywotów świętych dostarczały i duchownym, i wielu świeckim tzw. pokarmu, czyli, jak ja to rozumiem, porządkującego rytmu. Wśród kleru i zakonników było na pewno wielu takich, którzy lepiej czuliby się jako ludzie świeccy, natomiast prawdziwie powołani zapewne po prostu inaczej by żyć nie mogli. W naszym stuleciu odrębność tego plemienia trzeba powoli odkrywać samemu i podczas kiedy łatwo o podręczniki jogi, nie znajdzie się praktycznych wskazówek dotyczących dyscypliny potrzebnej każdemu, kto bez udziału swojej woli został powołany. Dzisiaj patrzę na całe moje życie jako na serię buntów przeciwko przymusowemu zaciągowi. Bunty te kończyły się powrotem do ściśle, zakonniczo odmierzonych godzin. Zwracam uwagę, że moja kategoria, ludzi słownej inkantacji, nie jest wprowadzona po to, żeby służyć tzw. psychologii twórczości, i nie pokrywa się z kategorią „poetów” czy „artystów”. (Czesław Miłosz, Ziemia Urlo, Znak, Kraków 2000).
Przeczytałem ów fragment wiele lat temu. Wielokrotnie o nim rozmyślałem i uważam, że doskonale ilustruje moją postawę wewnętrzną, w której będę trwał, aż nie przemieni się ona w coś jeszcze innego. Tłumaczy on przedziwne drogi mego życia, mój sposób postępowania i twórczość.
15. Stojąc pośrodku wszystkich rzeczy tego świata i zapatrując się w ciemność, Pisarz żywi swoje uczucia i myśl wielkimi dziełami przeszłości. Z zadumą obserwuje przemijanie czterech pór roku; odkrywa tajemnicze związki między wszystkimi rzeczami i nieskończoną ilość dróg, jakimi toczy się życie. Płacze nad liśćmi zerwanymi okrutną ręką jesieni i raduje co roku delikatnym pączkiem wiosny. Zimowy chłód mrozi mu serce, a letnie obłoki napełniają je zachwytem. Recytuje słowa wybitnych twórców i wychwala wspaniałość dawnych mistrzów. Przegląda pisma klasyków, zachwycając się pięknem ich formy i treści. Poruszony tym wszystkim rozwija papier i bierze do ręki pędzel, by stworzyć poemat. (Lu Ji, Sztuka pisania).
Oto fragment traktatu, o jakim marzył Miłosz (czyżby go nie znał?). Napisał go w trzecim wieku chiński mędrzec Lu Ji. Najważniejsze dla mnie jest w przytoczonym powyżej fragmencie zwrócenie uwagi na owo zapatrzenie się w ciemność. To ona jest tłem do obserwacji i przemyśleń, które czasami przelewam na papier, jednak tylko po to, by z zapisanych słów utworzyć furtkę, która uchyla się i prowadzi w rewiry mrocznego światła.
16. Medytacja jako poszukiwanie pełni „zdrowia” („zbawienia”) posiada swój wymiar religijny. Jednak w odróżnieniu od religii teistycznych, nie szuka ona zbawienia w jakimś Absolucie, w jakiejś cudownej interwencji, nie modli się o łaskę i pomoc, w relacji z transcendencją nie ucieka się do pośrednictwa jakiejś kapłańskiej kasty pośredników, lecz – jak mówi Budda – stawia człowieka „wobec samego siebie”, nakazuje mu działać „o własnych siłach”, czyni go „odpowiedzialnym za każdy jego czyn”. Nie oznacza to, że tym samym przypisuje ona człowiekowi rodzaj wszechmocy; pragnie natomiast podkreślić fakt, że nikt nie może dokonać wyborów za niego samego, nic nie może zastąpić jego osobistych decyzji i wyborów i że jeżeli człowiek sam pewnych rzeczy nie zrozumie, nie dokona się w nim żaden prawdziwy postęp duchowy. „Jeżeli nie będę sobą”, mówi przysłowie żydowskie, „kto będzie mną? I jeżeli nie teraz, to kiedy?” (Claudio Laparelli, Manuale di meditazione. Tecniche orientali di sviluppo mentale, Oscar Mondadori, Milano 1995).
Zamilknąć, aby doświadczyć Milczącego. Wędrować poza instytucjami, rytami i doktrynami, by sięgnąć prawdy. Cudowna, ryzykowna, jedyna w swoim rodzaju przygoda, w której prędzej czy później zaczyna się uczestniczyć. Paradoksalnie to dla niej opuściłem wiele szlaków, na które dla niej to właśnie wstąpiłem. Nie byłem i nie jestem w stanie odmówić tego Owemu Milczącemu Milczeniu. Ile czasu minęło, zanim to zrozumiałem i na to się odważyłem. Nie mogę jednak za wiele o tym mówić.
17. W moim przekonaniu poszukiwanie mądrości może odbywać się tylko na własny rachunek i na własne ryzyko. Szukając mądrości, człowiek musi odrzucić tradycje i autorytety, musi wszystko wziąć w nawias. Nie można szukać mądrości czy nawet być filozofem, jeżeli przyjmuje się dodatkowe założenia wynikające z dogmatów czy tradycji. (...) Jestem przekonany, że szukanie mądrości to podróż w nieznane. Nie wiemy i wiedzieć nie możemy, dokąd nas ta wędrówka doprowadzi. Gdybyśmy wiedzieli, nie miałaby ona większego sensu. Natomiast doktryny wielkich religii teistycznych dają nam gotowe odpowiedzi na pytania, czym jest świat, kim jest Bóg, jaki jest sens naszego bytowania. Nie ma tu żadnych wątpliwości. Te systemy myślenia wykluczają sens szukania mądrości i prawdy, bo mądrość i prawda są nam dane. (Ireneusz Kania, Ścieżka nocy, Znak, Kraków 2001).
To jeden z lepszych komentarzy do mojej wędrówki. Im dłużej ona trwa, tym wyraźniej uświadamiam sobie niektóre jej charakterystyczne znamiona i tym bardziej podróż ta mnie fascynuje i pociąga. W tej chwili zastanawiam się jednak nie tyle nad moim osobistym, autobiograficznym wątkiem, który oczywiście jest moim oknem na świat, lecz nad pewną bardziej powszechną tendencją. Dlaczego, jak i kiedy człowiek wchodzi na ścieżkę mądrości?
18. Nie dlatego piszę, że wiem, lecz wiem dlatego, że piszę. (Paweł Sczaniecki w rozmowie ze mną).
Pisanie jest cennym narzędziem poznawczym. Czasami jest terapią, dzięki której poznajemy różne nasze boleści. Innym razem pisanie jest porządkowaniem świata lub przeszłości, a więc i próbą zamieszkiwania świata. Czasem jest środkiem zarobkowym, dzięki któremu poznajemy trud istnienia i pracy. Kiedy indziej piszemy, aby zakomunikować innym coś dla nas ważnego lub po prostu czynimy to, aby nie zamknąć się w sobie. Piszemy również nie wiedząc, dlaczego to czynimy, choć czasami właśnie pisząc ocieramy się o owo „dlaczego”. Gra więc jest warta świeczki.
19. Il pensiero scritto appare e scompare, ma lancia sempre una traccia. Mattia. Zapisana myśl pojawia się i znika, zawsze jednak zostawiając po sobie pewien ślad. Maciej.
Przy Via Centro w werońskiej dzielnicy zwanej Borgo Roma znajduje się kwiaciarnia „U Paoli”. Wazony wystawione przed wejściem, kwiaty w witrynie, ich obecność i zapach swoim zwiewnym pięknem łagodzą okoliczną brzydotę. Gdy tamtędy przechodzę, zwracam uwagę na zmieniające się napisy, które na szybie wypisuje białą farbą właścicielka kwiaciarni. Prawdę mówiąc przechodzę tamtędy właśnie po to, aby napisy owe odczytywać. Raz jest tam krótki werset jakiegoś mędrca sufizu: „Twe życie trwa trzy dni, z których dwa już minęły”, innym razem lakoniczna fraza Konfucjusza: „Nie jest ważne czy idziesz wolno, czy szybko, ważne, abyś się nie zatrzymał”. Kilka dni temu powiedziałem owej kwiaciarce, że szyba jej sklepu jest prawdziwą amboną i rodzajem świątyni całej tej dzielnicy i że choć jej mądrościowe sentencje pojawiają się i znikają na szybie, jak kwiaty na łące, to jednak wpływają na serca mieszkańców i przechodniów. Gdy wczoraj przechodziłem tamtędy przeczytałem na szybie: „Zapisana myśl pojawia się i znika, zawsze jednak zostawiając po sobie pewien ślad. Maciej”. Było to najpiękniejsze literackie wyróżnienie, jakie mogło mnie spotkać – oto okazyjnie i mimochodem wypowiedziane słowa trafiły na szybę kwiaciarni „U Paoli”, a stamtąd do serc przechodniów i to w obcym dla mnie kraju. Ów zapis zachęcił mnie do wydania w formie książkowej niniejszych refleksji.
20. Odkąd pamiętam byłem przekonany, że to czego doświadczałem, miało służyć nie tylko mi, lecz także innym, w pewnym sensie: ludzkości. (Beda Greffiths)
Dziwne przekonanie, które mogłoby zakrawać na mesjanizm i megalomanię. Jednak każdy z nas „coś” tam przeżywa i to „coś”, w sumie mizerne i nie istotne, miałoby być ważne dla całej ludzkości? Brzmi to nieskromnie. Jeżeli jednak przyjmiemy, że wszyscy i wszystko jest ze sobą połączone, to cokolwiek przeżywamy, myślimy i odczuwamy, ma wpływ na wszystkich i wszystko. Stąd i moje przeświadczenie, że nawet ja przeżywam coś ważnego i trzeba, abym czasami starał się to „coś” zakomunikować. Pisząc, pragnę zrozumieć to, co mi się przydarza; z drugiej zaś strony – uważając się za część świata i ludzkiej rodziny – czuję się zobowiązany do zdania z tego sprawy innym. Nie wiem, czy pisanie jest tylko etapem i czy pewnego dnia nie dojdę do stanu milczenia i wędrowania bez słów. Dopóki jednak się to nie stanie, świat musi znosić moje rozgadanie, a ja wielomówstwo świata.
21. Idziesz przez świat i dajesz światu kształt przez swoje czyny. Spójrz w świat, spójrz w świata kształt, a ujrzysz swoje winy. (Stanisław Wyspiański)
Zależymy od świata i świat zależy od nas – także Bóg znajduje się w podobnej relacji ze światem i z ludźmi. Świat jako obcość i zarazem odbicie mojej duszy, moja dusza obca światu i zarazem będąca jego odbiciem, a w nich obecny i nie obecny Bóg. Świat, Bóg i ja jesteśmy ze sobą powiązani: odbijamy i przeglądamy się w sobie nawzajem, odbijamy siebie i obijamy się od siebie, przenikamy, unikamy i szukamy siebie nawzajem. Przyglądając się sobie, moim dziejom i myślom – niezależnie od tego, jakie one są i czego dotyczą – postrzegam w nich świat i Boga. Szukam jakiejś formy do wyrażenia tego wszystkiego. Czemu dostępny jest mi jedynie fragment, wypisy z przypisami, aforyzmy tworzące Kobierzec?
22. Co się stało, to się nie odstanie. (Przysłowie)
Proste, lecz wyrażające głęboką prawdę stwierdzenie o nieodwracalności zdarzeń. Stoi za nim doświadczenie twardej rzeczywistości i próba akceptacji świata, innych i siebie, takimi jakimi są. Złamana gałąź, zasadzony kwiat, stłuczony talerze, namalowany obraz, wyrwany ząb, wypowiedziane słowo, zadany cios, spotkanie, rozłąka, narodziny, śmierć. Jedno nieodwracalne zdarzenie, słowo czy myśl determinują nasz kolejny krok. Gdybym bowiem poszedł inną drogą, spotkał inną osobę, przybył tu dwa dni później, pomyślał coś innego... Raz wydaje nam się, że czegoś dokonaliśmy z własnego wyboru i ponosimy czynu takiego wszelkie (dobre i złe) konsekwencje. Innym znowu razem mamy wrażenie, że coś się nam po prostu przydarzyło i wtedy odwołujemy się do opatrzności, Bożego zamysłu, losu, fatum, karmy. Jeżeli wplącze się w to wszystko poczucie winy lub pozwolimy sobie na spekulacje w stylu „Co by było, gdyby było”, możemy przeżywać straszliwe wewnętrzne rozterki. Pomocnym wtedy jest przysłowie mówiące, że co się stało, to się nie odstanie i akceptacja nieodwracalności faktów, oderwanie się od przeszłości, wędrówka właśnie po tej a nie innej drodze, w tym a nie winnym kierunku.
23. …absolutnym jest niepodobieństwem sprzedawać książki jak ciastka – książki są dziś jak strzały armatnie, których trzeba umieć obrachowywać linię krzywą i czas przebiegnięcia pocisku. (Cyprian Norwid, List do Henryka Mierzbacha).
Trudno myśleć, by Jeremiasz czy Kohelet pisali z myślą o zarobku. To samo powiedziałbym o twórcach Wed, Upaniszad, Dhammapady czy Tao Te King. Norwid domagał się zapłaty za swoje rękopisy, gdyż musiał z czegoś żyć, a poza tym do pewnego przynajmniej momentu pragnął sławy, jednak na polu tym – jak wiadomo - poniósł klęskę. Należy wyzbyć się myśli, by żyć z pisania lub by za jego pośrednictwem dążyć do sławy. Z pióra żyją pismaki, czyli handlarze, a związek książki i pieniądza jest skandaliczny. Pisarz żmudnie i długo tworzy swoje dzieło, lecz żeby dotrzeć do czytelnika, potrzeba mu: wydawcy, który dzieło zaakceptuje; korektora, który je oszlifuje; grafika, który je udekoruje; drukarza, który je wydrukuje; dystrybutora, który książkę rozwiezie do księgarń; księgarza, którzy ją wyłoży półkę; krytyka, którzy ją rozreklamuje; czytelników, którzy znajdą na nią pieniądze i czas; zastępu biurokratów, którzy na każdym z wyżej wymienionych etapów kontrolują, czy wszystko odbywa się zgonie z wymyślonymi przez nich przepisami, pobierając za te usługi sowite opłaty. Pisarz jedną swoją książką daje zajęcie, setkom, tysiącom osób i każda z nich chce coś na tym zarobić. Wczoraj skończyłem wybielanie apartamentu, za co zapłacono mi dwukrotnie więcej niż za opublikowaną ostatnio książkę. Malowałem tydzień, pisałem wiele lat. A jednak dzisiaj ponownie zasiadłem do pisania przemyśliwując co, dla kogo i jak napisać.
24. Już teraz wiemy, tym, co dotyczyło wszystkich, ale co każdy z nas uważał za przejaw własnej, uparcie pielęgnowanej oryginalności, było, że wydarzeń nie obserwowaliśmy przez środki oficjalnego przekazu. Przyzwoite. Do wiadomości radiowych, gazet i oświadczeń przywykliśmy i nikt ich nie potępiał: bez nich stalibyśmy się przygnębieni i lękliwi, bo przecież trzeba mieć oficjalny stempel. Zwłaszcza, gdy nic nie dzieje się zgodnie z oczekiwaniami. W istocie jednak każdy z nas uświadamiał sobie w pewnym momencie, że to nie z oficjalnych źródeł czerpiemy owe fakty, które układają się w obraz całkowicie odmienny od tego, jaki jest oficjalnie rozpowszechniony. (Doris Lessing, Pamiętnik przetrwania, przeł. Bogdan Baran, WL, Kraków 2007).
Informacje, które wpływają na naszą wizję rzeczywistości, zanim do nas dotrą, przechodzą przez gęste sito takiej lub innej cenzury utworzonej przez polityków, naukowców, kaznodziejów i mass media, za którymi w sumie stoi pieniądz. Nie może być inaczej, jednak nie tylko tam toczy się życie i o tym też trzeba pamiętać. Także w dziedzinie religijnej, nie trzeba przejmować się szumem wypowiedzi religijnych autorytetów – mogą one produkować swoje dokumenty, organizować spędy, pojawiać się przed kamerami i w miejscach kultu, jednak prawdziwe życie religijne, toczy się zupełnie gdzie indziej. Oficjalne obwieszczenia nie są już nawet dalekim tłem dla tego rodzaju życia.
25. Poesia è rifare il mondo, dopo il discorso devastatore del mercante - Poezja to odbudanie świata po destruktywnej przemowie handlarza. (David Maria Turoldo).
Handlarz nie myśli, lecz kalkuluje. Patrzenie na świat w sposób wyrachowany, myślenie o świecie w kategoriach kupna i sprzedaży, zysku i strat, prowadzi ludzi i świat do ruiny. Dzisiejsza cywilizacja jest po-tworem mentalności, rozgadania i działalności handlarzy. Istnieją słowa, które niszczą nasz świat i istnieją słowa, które go stwarzają. Być poetą, to tworzyć świat.
26. To, co jest obce wywodzi się nie stąd i nie przynależy do tego, co tutaj. Dla tych, którzy faktyczne przynależą tutaj, jest ono przeto czymś dziwnym, dalekim i niepojętym; ale ich świat jest ze swej strony dla przybywającego zamieszkać tu obcego równie niepojęty i jest jak obca kraina z dala od domu. Znosi on wówczas los cudzoziemca, samotnego, bezbronnego. niezrozumiałego i nierozumiejącego otoczenia w pełnej niebezpieczeństw sytuacji. Ból, tęsknota za domem są częścią jego losu. Nie znajdując dróg wiodących przez obcą krainę, cudzoziemiec błąka się zagubiony; jeśli pozna je zbyt dobrze, zapomina, iż jest cudzoziemcem i, ulegając urokom obcego świata i wyrzekając się swojego pochodzenia, w innym już sensie gubi się. Wtedy staje się „synem domu”, co również stanowi część losu obcego. Dzięki wyobcowaniu z własnej istoty zniknęła jego niedola, ale właśnie ten fakt jest szczytowym punktem tragedii obcego. Pamięć o własnej obcości, rozpoznanie świata jako miejsca wygnania, stanowi pierwszy krok w odwrotnym kierunku; przebudzona tęsknota za ojczyzną to początek powrotu. Wszystko to należy do „bolesnej” strony obcości. Jednakże z uwagi na jej pochodzenie jest ona zarazem znakiem wyższości, źródłem mocy i nieznanego otoczeniu ukrytego życia, a w ostatecznym rachunku jest ona odporna na wpływ otoczenia, tak jak jest niepojęta dla stworzeń tego świata. Ta wyższość obcego, która, choć potajemnie, wyróżnia go nawet tutaj, w jego ojczystym królestwie poza tym światem jest jego jawną chwałą. W tym sensie obcy jest daleki, niedostępny, a jego inność oznacza jego majestat. Tak więc w ujęciu bezwzględnym obcość to coś całkowicie transcendentnego, coś co jest „ponad” i stanowi szczególny atrybut Boga. (Hans Jonas, Religia gnozy, przeł. M. Klimowicz, Wydawnictwo Platan, Kraków 1994/org. 1958).
Stygmat wygnańca, obcego i wędrowca. Skąd się u mnie wziął? Czemu, kiedy i jak zostałem nim naznaczony? Ukształtował się on w moich genach na przestrzeni wielu minionych pokoleń? Zrodziła je konfiguracja mego rodzinnego domu, kraju i epoki, w których wyrosłem? Czy też może jest to dar przychodzący do mnie z przyszłości lub z niebios, ze sfery niewidzialności i boskości? Przez długi czas, konfrontując się z otaczającym mnie „zadomowionym” światem i religiami świątyń z kamienia i doktryn, ów stygmat
odczytywałem jako przekleństwo i chciałem dociec jego źródeł, aby się go pozbyć. Wiele czasu zabrało mi zrozumienie, że jest on błogosławieństwem, według którego mam żyć wyzyskując maksymalnie jego moc. Stąd moje poszukiwania, moja wędrówka, moja wiara bezdomna.
27. Ponieważ straciłem Mój kraj rodzinny, Gdziekolwiek pójdę Zmierzam do domu. (A Zen Harvest, przeł. Cz. Miłosz, Dalsze okolice).
Krajem, który się traci jest nie tylko ojczyzna geograficzna lub duchowa, lecz nade wszystko nasze małe ego, które błędnie utożsamiamy z naszą osobowością i boimy się utracić. Niepotrzebne to lęki. Bo przecież tuż za rogiem owej egzystencjalnej ciasnoty rozciągają się rozległe łąki wszechbytu, z których i dla których istniejemy.
28. Io, vagabondo che son io, vagabondo che non sono altro soldi in tasca non ne ho, ma lassù mi è rimasto Dio. Jestem wędrowcem Wędrowcem i nikim innym W kieszeni nie ma ani grosza Pozostał mi jedynie Bóg w niebie. (Nomadi)
Tekstu tej piosenki skomponowanej przez włoską grupę rockową Nomadzi (odpowiednik polskiej Budki Suflera) nie można przełożyć. Nie wystarczy też przeczytanie fragmentu, który tu zamieściłem. Trzeba jej wysłuchać. Jak to zazwyczaj bywa, słowa i muzyka tworzą tu nierozdzielną całość, a ich piękna i mocy nie zastąpią żadne przekłady i komentarze. Przez stulecia kształtował się język włoski, do którego przed kilkudziesięcioma laty dołączyła muzyka rokowa, a grupa młodych artystów, Nomadzi, skomponowała ową pieśń, prawdziwy hymn. Potem ja, w mojej wędrówce, nauczyłem się włoskiego i zamieszkałem w krainie tego języka. Pewnego wieczoru, zupełnie przypadkowo, znalazłem się na koncercie Nomadów, który odbywał się w Weronie na placu przed fasadą kościoła San Zeno, który dawniej był świątynią benedyktyńskiego opactwa. Tam to usłyszałem ów hymn, który był dla mnie prawdziwym objawieniem. Wędrowałem do tego miejsca i momentu, aby usłyszeć te słowa, a potem wędrowałem w ich świetle. Bóg przemawiał do mnie na różne sposoby, także przez pieśni Nomadów. Jestem wędrowcem krain, religii, języków, myśli. Wędrowcem i tylko wędrowcem. Wędrowcem Absolutu i absolutem Wędrowca. Nie mogę być nikim innym. Wszystko, co czynię i co można o mnie powiedzieć,
jest jedynie nieudolnym przypisem do tej wędrówki i mojego bycia wędrowcem.
29. Nie szata zdobi człowieka (Przysłowie)
Inna wersją tego przysłowia, którą usłyszałem w środowiskach zakonnych, brzmiała: Nie habit czyni człowieka mnichem. Podobno zdanie to wypowiedział pewien papież. Umarł bowiem jakiś bogacz, który Panu Bogu się nie naprzykrzał, a rodzina, chcąc zapewnić mu żywot wieczny zażądała, by mnisi z klasztoru, który owa rodzina hojnie sponsorowała, pochowali zmarłego nie tylko w ich kościele, ale i w zakonnym habicie. Stało za tym magiczne przeświadczenie, że przebranie za mnicha wyjedna zmarłemu łaskę, gdy stanie przed św. Piotrem. Mnisi jednak odmówili udzielenia nieboszczykowi takiej przysługi. Rodzina więc, bogata i wpływowa, zwróciła się o poparcie do papieża, który – przyznając rację mnichom – odpowiedział, że nie habit czyni z człowieka mnicha. Przywdziewałem różne szaty, nawet habity i ornaty. Zawsze jednak w takich przebraniach czułem się nieswojo – tak samo nieswojo czułbym się w garniturze z krawatem, którego nigdy nie nosiłem. Może jednak ważnym jest nie to, co się zakłada, ale jak się dany strój nosi. Owo „jak” natomiast zależy od naszego stosunku do całej rzeczywistości.
30. Istnieją trzy przyczyn, dla których ludzie kochają bogactwo: umiłowanie przyjemności, próżna chwała i brak wiary. Najgorszy jest brak wiary. Człowiek rozmiłowany w przyjemnościach kocha pieniądze, gdyż umożliwiają mu one rozkosze. Człowiek próżny dzięki nim chce zdobyć chwałę. Człowiek, któremu brak wiary, ukrywa i przechowuje pieniądze, gdyż lęka się głodu, starości, choroby i wygnania. Pokłada on bardziej nadzieję w pieniądzach niż w Bogu, który jest Stwórcą wszystkiego i którego opatrzność rozciąga się na wszystkie byty, od pierwszego do ostatniego. (Maksym Wyznawca, Trzecia centuria na temat miłości, 17-18).
Wiara to, między innymi, powierzenie się Bogu, światu i sobie, których choć nigdy w pełni się nie widziało, uważa się za całość i pełnię rzeczywistości. Wiara daje odwagę. Brak wiary rodzi lęk. Trudno jest zawierzyć Bogu nie widząc Go, nie mając zdrowia, pracy i grosza w kieszeni. Trudno jest powierzyć się światu widząc nieskończone rzesze ludzi nie posiadających żadnych środków do życia, wegetujących i umierających w nędzy. Jakże powierzyć się sobie będąc świadomym, że dzisiaj jestem, a jutro już mnie nie będzie? A jednak powierzam się Tobie, światu i sobie, mimo wszystko, na przekór wszystkiemu i z powodu wszystkiego. Nie pragnąć przyjemności, nie pragnąć sławy, nie pragnąć zabezpieczenia, lecz w absolutnym wyzuciu, jak w chwili śmierci, gdy nic nie jest nasze, powierzać się Rzeczywistości – to wspaniałe. Każdego dnia na nowo odkrywać, że mamy wszystko, czego nam potrzeba, gdyż naszym jest cały świat, choć nie jest on i nigdy nie może stać się naszą własnością.
31. My first interest is Being – along the way I am a painter. Interesuje mnie nade wszystko Istnienie i w tym celu jestem malarzem. (Morris Graves)
Lubię malarstwo Morrisa Gravesa, jego czyste, malutkie akwarele kwiatów, ptaków i martwych natur. Graves żył na Zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, w lesie nad rzeką, z dala od centów świata, oddany sztuce i lekturze wschodnich mędrców. Nie lubił sławy, choć jej zaznał. Interesowało go Bycie, Istnienie, medytacja, malarstwo i rzeźba. Sztuka była dla niego wehikułem wiodącym do pełni istnienia i pełni poznania. Uważał, że wszelką sztukę powinno się uprawiać jako drogę wiodącą do Pełni i zarazem wszystko, co się robi, traktować jak sztukę. Graves pouczył mnie, że wszystko co robimy, jest drogą wiodącą do pełni, do stania się, do zaistnienia, do zbawienia. Dzięki niemu zrozumiałem moje wymykanie się wszelkim kategoriom – robiłem wiele rzeczy, grałem w życiu wiele ról, jednak żadna z nich nie była w stanie wyrazić najgłębszej tajemnicy mego istnienia, którą chwilami odczuwam. Dlatego też owo dziwne „wszystko i nic”, które czasami mnie nawiedza, dlatego owo bycie „człowiekiem bez właściwości”, gdyż skupionym na istocie, nie zaś na jego przypadłościach, dlatego byciem człowiekiem marginesu drążącym centralne problemy rzeczywistości, dlatego też podróż przez krainę wiary bezdomnej.
32. Pewnego dnia odkryłem całkiem nową przyjemność, zacząłem nagle malować. Nie dlatego, że uważałem się za malarza lub chciałem nim zostać, ale dlatego, że malowanie jest cudowne, czyni człowieka radośniejszym i bardziej cierpliwym. (Hermann Hesse, w Bernhard Zeller, Herman Hesse, PIW, 2001).
Oto dlaczego maluję. Jak Bonnarda nie tyle interesuje mnie samo malarstwo, lecz także, a może nawet przede wszystkim, bycie artystą.
33. Szukałem klasztoru, a znalazłem atelier. (Maurice Denis, Dziennik, 18 marca 1888).
Ja natomiast wpierw szukałem atelier, miejsca i możliwości praktykowania sztuki, a zawędrowałem do klasztoru. Później jednak przypomniałem sobie o zatrzaśniętej wcześniej furtce wiodącej do krainy sztuki, którą musiałem przewędrować i poznać. Takie było moje przeznaczenie, czy może lepiej mówiąc karma. Mam wrażenie, że pewne rzeczy musiałem napisać, namalować, wyśpiewać i przeżyć, nie dla nich samych, jakoby miały one nie wiadomo jaką wartość artystyczną lub intelektualną, lecz aby samemu zaistnieć i spełnić się. Były one szczeblami drabiny.
34. Zacząłem moje życie seksualne w małżeństwie dokładnie po tylu samych latach życia w celibacie, ile Augustyn spędził na seksualnym dogadzaniu sobie. Każdy z nas się nawrócił, nie z drogi zła ku dobru lub z drogi dobra ku złu. Każdy z nas dokonał bowiem zmiany kierunku w stronę zintegrowania własnej osobowości oraz po to, by żyć w prawdzie. (Richard Sipe, Living the Celibate Life: Search for Models and Meaning, Liguori/Triumph, 2004).
Pewnych rzeczy trzeba doświadczyć, przez pewne rzeczy trzeba przejść i po prostu nie można ich ominąć w tajemniczej pielgrzymce życia, jeżeli są nam pisane. Uciekając przed nimi, prędzej czy później, wpadniemy w ich objęcia. Wędrówka życia nie poddaje się prostej logice „należy - nie należy”. Życiem kieruje inny dynamizm i odmienna logika.
35. Prawdziwa miłość powinna być instrumentem i drogą (s a m o) p o z n a n i a, inicjacji nie tylko uczuciowej, ale również intelektualnej, ba, wręcz metafizycznej. (Ireneusz Kania, Ścieżka mocy, Znak, Kraków 2001).
Mało rozmyślałem i pisałem o moich miłościach. To rezultat wrodzonej i nabytej wstydliwości, skutek narzuconej cenzury zewnętrznej i wewnętrznej. A przecież różne miłości były w moim życiu niezwykle ważne. Nawet w wiarę rzucałem się z powodu i dla miłości, aby przeżyć po zawodach sercowych oraz po to, by miłości owe ocalić. Było to zawsze bolesne i dramatyczne. A jednak to owe miłości i drogie mi osoby, były i są milowymi kamieniami pielgrzymki mego życia. Kochałem.
36. Nie mogąc komuś przebaczyć lub go miłować, gdyż jest on daleko lub umarł, można miłować go z całych sił przedstawiając sobie we własnej duszy jego oblicze. (Diadoch z Fotiche, 92).
Proces pojednania się ze wszystkim i ze wszystkimi jest długi i żmudny. Nie należy też zbyt szybko przedstawiać sobie osób, idei, miejsc, do których pałamy żarliwym uczuciem, gdyż może to wybić nas z krainy spokoju, rodząc w nas pożądanie lub nienawiść. Chęć zapomnienia tej twarzy, która sprawiła nam przykrość. Lęk przed zapomnieniem oblicza osoby umiłowanej. Do namiętnie kochanych osób lub do ludzi, których nienawidzimy, trzeba wewnętrznie zbliżać się powoli – na przykład pisząc lub malując.
37. Pierwszy rzecz to umieć dobrze patrzeć. Dobrym rysownikiem jest ten, który widzi lepiej niż inni. Istnieje powszechne przekonanie, że wszystko zależy od sprawnej ręki. Nic bardziej fałszywego. Ręka oddaje to, co widzą oczy. One są latarnią, która oświeca drogę. Ręka to tylko instrument, prawie zawsze posłuszny każdemu, kto ma trochę wprawy. Ale widzieć jest rzeczą trudną. (Roger Avermaete, Rembrandt i jego czasy, PIW, Warszawa, 1978).
Istnieje też ruch przeciwny. Rysowanie, malowanie, rzeźbienie, granie, pisanie, wyczulają nas i otwierają na widzenie rzeczywistości wcześniej nie postrzeganych. Nasz ogląd świata zmienia także lektura, namysł, rozmowa. Czasami postrzegamy coś jakby w oka mgnieniu i dopiero potem to coś wymalowujemy, opisujemy, przemieniamy w muzykę. Innym znowu razem do wizji dochodzi się długo i pracowicie studiując, rozmyślając, pisząc, malując, komponując, oczekując, by tajemnica istnienia rozbłysła w lub wobec nas.
38. Wspaniałe powołanie malarza, jego przeznaczenie, polega na życiu w harmonii z muzyką tego świata. Musi on czuć, jak rzeczy wibrują w strumieniach zmiennego światła, które pada ukośnie, ociera się o nie, objawiając historię czasu na różnych, powiązanych jednak ze sobą, poziomach. Jest to zadanie jak najbardziej religijne, którego celem jest wywyższenie tego rozległego i boskiego świata. Balthus, Memoire – raccolte da Alain Vircondelet, 87, Longanesi, Milano 2001).
Balthus powoli przedzierał się przez meandry vuoyeryzmem ku najczystszej mistyce. Podziwiam jego niesamowite zestawy kolorów i kompozycje, lubię jego wytrwałą samotność. Zaś jego Wspomnienia, podyktowane pod wieczór długiego życia, są tak wspaniałym świadectwem malarza, że wybaczam mu nawet pewną pozę i snobizm. Każda sztuka jest alchemicznym aktem, który przemienia świat, artystę i widza, którym są także świat i Bóg. Artysta widzi i ukazuje duchowy, niewidzialny, wymiar rzeczywistości. Jego twórczość jest religijnym aktem, który Bogu ukazuje świat w nowym, przemienionym świetle, a w świecie usprawiedliwia jakże pretensjonalną obecność człowieka.
39. Artysta odczuwa szczególne napięcie, pracując nad dziełem sztuki: wierszem, obrazem, rzeźbą; można by powiedzieć, że w jego pracowni znajduje się święte źródło, a artysta staje się zdolny do myśli i odczuć znacznie bardziej szalonych niż te, które doznaje w swoich zwykłych szarych dniach. Palce trzymające pióro lub pędzel stają się złotem i oto nagle widzimy zdumiewające obrazy i uświadamiamy sobie w czym jesteśmy naprawdę dobrzy. (Robert Bly, Żelazny Jan, Zysk i s-ka, tłum. Jacek Tittenbrun, Poznań 2004).
Sztuka jest alchemią. Dla niektórych może ona stać się koniecznym etapem wędrówki. Tworzone dzieła są śladami, które tak naprawdę wskazują na coś innego, na coś więcej, na coś leżącego poza sferą znaków, form, dźwięków, symboli. Takie a nie inne muśnięcia pędzlem, taka a nie inna forma rzeźby, owa konfiguracja dźwięków, ów taneczny gest ciała, takie a nie inne ułożenie słów... wszystko to może prowadzić do sfery niepojętości, niewidzialności, milczenia, tajemnicy.
40. Hós estin ikōn toù theoù. On jest ikoną Boga. (2 Kor 4, 4).
Cóż począć z wyobraźnią lub z jej brakiem, w dziedzinie religijnej? Jak i na ile można sobie wyobrażać choćby Jezusa? Na ile jest to ważne, potrzebne i możliwe? Cóż począć z dziedzictwem kultury, która przez wieki nagromadziła tak olbrzymi materiał artystyczny? Przyzwyczailiśmy się wyobrażać sobie Mistrza z Nazaretu, jako dorosłego, silnego mężczyznę o długich włosach, z brodą i wąsami, odzianym w długą szatę. Trudniej nam byłoby się pogodzić z Jezusem o gładko wygolonych policzkach i starannie podstrzyżonych włosach. Wiemy, że gdzieś w IV wieku połączono klasyczny obraz greckiego mędrca (broda, długie włosy, powłóczysta szata) i Jezusa. Postać tak przedstawiona stała się ikoną i funkcjonuje jako symbol. Czy jest to jedynie projekcja naszego serca? Czyż każdy prawdziwy obraz nie jest ikoną? Oto rozterki artysty.
41. Dla mnie Chrystus jest osobistą tajemnicą, którą przeżywam jako dramat. Bo Chrystus się zmienia. Chrystus nie został dany nam gotowy raz na całe życie. Jest wielkością doświadczaną w życiu i katastrofach duchowych każdego rozwijającego się człowieka. Chrystus po prostu towarzyszy rozwojowi duchowemu człowieka w jego wzlotach i upadkach, w jego olśnieniach i jego metamorfozach, w jego kenosis, wyniszczeniu i doprowadzeniu go – wierzę w to – do momentu zmartwychwstania i pleromy zmartwychwstałej rzeczywistości. (Jerzy Nowosielski, w Zbigniew Podgórzec, Mój Chrystus. Rozmowy z Jerzym Nowosielskim, Wydawnictwo Łuk, Białystok 1993).
Nie potrafię myśleć o Tobie w trzeciej osobie i mówić On, Jezus. Mówię więc: Ty. Nie potrafię myśleć o Tobie bez mówienia z Tobą. Piszę myśląc o Tobie i pozwalam, byś i Ty mnie myślał i byś myślał we mnie. Kim jesteś? Kim jestem? Dzielą nas przestrzeń i czas, widzialność i niewidzialność. Żyłeś dawno i daleko stąd. Nigdy nie zdołam usunąć dzielącej nas bariery przestrzeni i czasu – może jednak razem uda nam się tego dokonać. Od epoki, w której żyłeś do naszych czasów, jest dalej, niż od Abrahama do Ciebie. Czy jest sens mówić o Nowym Testamencie, kiedy stał się on starszy niż tak zwany Testament Stary w chwili, gdy za taki został uznany i tak (dosyć niefortunnie i obraźliwie) nazwany? Jak dzisiaj więc powinniśmy nazwać Nowy Testament – niespełniony? Cóż myślałeś, Jezusie, o dziejach ludzi przed Tobą? Cóż myślisz o dziejach po Tobie? Czym w tym długim czy krótkim okresie, zwanym historią świata, jest te kilkadziesiąt lat mego życia? Czy zwracając się do Ciebie wybiegam poza czas czy też bardziej się w niego zanurzam? Jest jeszcze jeden aspekt czasu, na który – wybacz – chciałbym Ci zwrócić uwagę. Chodzi o mój wiek. Przez wiele lat byłeś dla mnie kimś starszym. Teraz proporcje zmieniły się – jestem starszy od Ciebie. Jakże to będzie, gdy jeszcze posunę się w latach? Czym jest ów dziwny splot pamięci i myśli? Czy myślenie o Tobie jest jedynie wspomnieniem? Czy nie jesteś przypadkiem tylko kimś myślanym przeze mnie? Jestem kimś myślącym o Tobie – jesteś Kimś, o kim myślę, jesteś moją myślą, w którą się wmyślam. Czy i ja jestem myślą w Tobie? Co będzie, gdy utracę pamięć i myśl? Czy wtedy będziesz o mnie pamiętał i mnie myślał? Długo i na różne sposoby obcowałem z ludźmi, którzy byli z Tobą związani. Podglądałem ich i
rozmawiałem z nimi zastanawiając się, Kim dla nich byłeś i co z tego wynikło. Starałem się wytropić w nich Twój blask – i chyba mi się to udało. Na ile jednak ośmieliłem się spojrzeć wprost w Twoje Oblicze? Nie myślałem jednak o Tobie tak naprawdę i całym sobą, gdyż zbyt wiele mówiono mi o Tobie. Dopiero teraz zapanowała w koło mnie olśniewająca cisza. Chrystologie i dogmatyki? Nie za wiele z nich wyniosłem. Są nudne. Ich bezosobowy ton, obco brzmiące, abstrakcyjne i wysublimowane pojęcia nie za bardzo zbliżyły mnie do Ciebie. Niemożliwym było dla mnie wspinanie się do Ciebie po szczeblach tych krystalicznych formuł. Nie przekonywały mnie też kościelne drogi do Ciebie: hierarchie, instytucje, dogmaty, ryty. Bóg przemawiał do mnie na różne sposoby, także przez Ciebie.
42. Hósa oùn pará pàsin kalòs eirétai emòn tòn christianòn estin. Wszelka prawda, nie ważne przez kogo wypowiedziana, jest chrześcijańska. (Justyn męczennik, Apologie II, 13).
Lub jak utrzymuje inna tradycja: „Wszystko co zostało dobrze powiedziane, zostało powiedziane przez Buddę”. Jest to najbardziej otwarte podejście do prawdy, jakie można odnaleźć w religiach. Stroną pozytywną takiej postawy jest uznanie, że prawda obecna jest wszędzie i zewsząd może przemówić do człowieka w każdej chwili. Stroną negatywną może być „zawłaszczanie”, to znaczy na siłę czynienie z różnych ludzi, nawet po ich śmierci i bez ich zgody, chrześcijan, muzułmanów, buddystów, itd. O podejściu zupełnie przeciwnym – także obecnym w religiach – utrzymujących, że prawda i zbawienie są tylko i wyłącznie u nich, lepiej zamilknąć, gdyż jest ono po prostu skandalem, głupotą i kłamstwem.
43. Chrystus był człowiekiem świeckim. Nie był człowiekiem sfery kultu i sacrum. (Edward Schillebeeckx).
A jednak chrześcijaństwo rozwinęło się jako religia rytualna i jako siła społeczna tworząca mentalność i przestrzeń sakralną. Z Matki Bożej robiono mniszkę i jako mnicha przedstawiano św. Pawła – takiego zabiegu nie można jednak i na szczęście dokonać w stosunku do Jezusa. Formy kultu, instytucje religijne, hierarchie są nieszczęsnym kompromisem historycznym, a nie wykwitem i szczytem posiewu ewangelii; jako takie mogą przestać istnieć lub zupełnie zmienić swoją formę. Jeżeli tak rozumowałem od zawsze, to jak wytłumaczyć moje długoletnie i autentyczne związanie z monastycyzmem i rytem? Musiałem przeżyć osobiście pewien archetyp zamieszkujący moje wnętrze, gdyż wyłaniam się z długotrwałej historii ludzkości. Aby stać się religijnym na miarę nowych czasów nie mogłem tego nie uczynić, nie mogłem jednak także pozostać w sferze kultu i sacrum, by w pełni zaistnieć jako osoba religijna w naszych czasach.
44. Hai alōpekes foleoùs échousin kai tà peteinà toù ouranoù kataskenoseis, ho dè hyiòs toù athropou ouk échei poù tèn kefalèn klíne. Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć. (Mt 8, 20).
Jezus to postać dramatyczna, gdzieś zawsze goniący, zaniepokojony i świadom swojej nieprzystawalności do tego świata. Nie miał gdzie złożyć głowy, by odpocząć – w sensie fizycznym, filozoficznym i duchowym. Tak też żyje każdy człowiek, czyli syn człowieczy: nie może nigdzie spocząć – w żadnym miejscu, w żadnej doktrynie, w żadnej teorii, w żadnej relacji. Słowo kline pojawia się także pod koniec Ewangelii Jana – oto Jezus skłania (kline) głowę w chwili zgonu, oddając swego Ducha, to jedyny odpoczynek, jakiego zaznał. Zanim to nie nastąpi, życie jest wędrówką.
45. Człowiek jest tak ubogi, że nie może złożyć głowy na żadnej pewności i bezpieczeństwie. Ufność za wzorem dzieci? Tak, ona jedna szuka spokojnie mostów z tęczy. (Hanna Malewska, Most z tęczy).
Wierzenia, religijność, duchowość, mistyka, sztuka, to próby tworzenia pięknych – bo tylko takie się liczą – mostów z tęczy i kroczenie po nich wbrew wszystkiemu i wszystkim. Tylko tego rodzaju styl życia czyni życie możliwym i wiedzie do pełni.
46. Logos spermatikos (Justyn Męczennik, Apologia II, 8,3 i 13,3).
Mądrość, obecność i działanie Boga obecne są wszędzie, nawet w religiach, które przywłaszczają sobie Boga i uważają, że mają wyłączność na prawdę, zbawienie i szczęście. Boża mądrość, obecność i działanie są obecne wszędzie. Jego mądrość przemawiała i przemawia na tysiące różnych sposobów, przez usta wielu osób i ze stronic wielu ksiąg. Jest On obecny w każdej rzeczy, w każdym zdarzeniu, w każdej osobie, myśli i uczuciu – jest obecny mocą swojej nieobecności. Jego działanie dotyka wszystkiego i wyraża się we wszystkim. Nie trzeba tego stanu rzeczy dowodzić, nie trzeba go bronić. Trzeba zaś uważnie żyć nasłuchując go, respektując i harmonizując się z nim.
47. Bizancjum samo w sobie jest wielkością istniejącą potencjalnie. To znaczy, że kultura, myśl religijna, filozoficzna, artystyczna Bizancjum ma tendencje do istnienia w letargu, do egzystencji utajonej, minimalnie tylko aktywnej. Wszystkie istotne cechy świadomości artystycznej, kulturalnej, duchowej Bizancjum zawsze przejawiają się aktywnie dopiero w kontakcie z opozycyjnymi elementami zachodnimi. Każdy kontakt świadomości bizantyńskiej ze świadomością zachodnią jest niesłychanie płodny kulturotwórczo. (Jerzy Nowosielski, Wokół ikony, PAX, Warszawa 1985).
Na moje zainteresowanie się Bizancjum wpłynął „mit chrześcijańskiego wschodu”, jako przestrzeni nieznanej i tajemniczej, która przyciągała jak magnes. Bizancjum było jak Atlantyda, było cudem przeszłości, z którego prawie nic nie zostało. Był to doskonały przedmiot do studiów – przestrzeń i czas wyraźnie określone i zamknięte. Nic nowego nie mogło się tam już wydarzyć. Co najwyżej można było odkrywać pewne aspekty, dopracowywać szczegóły, tworzyć nowe interpretacje, mniej lub bardziej błyskotliwe syntezy, marzyć. Wielokrotnie odbywałem wyprawy w przestrzeń Bizancjum, z których wyniosłem nade wszystko Filokalię i ikonę. Owocem tych wypraw było kilka napisanych przeze mnie książek i malowanie ikon. Jednak Bizancjum nade wszystko wprowadziło mnie w to „coś” niewypowiedzianego aczkolwiek dla mnie niezbywalnego.
48. Uzyskaj wewnętrzny pokój, a tysiące ludzi w koło ciebie znajdzie zbawienie. (Św. Serafin z Sarowa).
Oto synteza duchowości, cel wszystkich życiowych zmagań wyrażony w kategoriach Filokalii. Jak uzyskać tak głęboki i rozległy wewnętrzny pokój, by przemienił mnie i eksplodował w świecie? Nieskromne pragnienie, które jednak fascynuje. Zrealizować je choćby w jednej komórce ciała, osiągnąć ten stan w życiu choćby przez chwilę, a potem rozciągnąć go na całość.
49. Człowiek to się boi ciszy Bo jak w ciszy siebie usłyszy, To co? (Maciej Bielawski)
Cytuję samego siebie, gdyż pewne sprawy czasami także mi się pomyślały i zwerbalizowane stały się dla mnie mantrami mego życia. Trudno powiedzieć, bym je po prostu wymyślił. Lepiej mówić, że mi się pomyślały. Nie wiemy bowiem, skąd biorą się w nas myśli: myślimy je, czy one się nam myślą, tworzymy je, czy są one nam dane i tworzą nas? Czemu jakaś myśl – nasza lub kogoś innego - nagle czepia się nas i nami kieruje? Jakby nie było, wcześnie uświadomiłem sobie, że człowiek jest sam dla siebie zadaniem i zagadką. Każdy sam musi odkryć kim jest i co ma robić. Poza tym odkrycie prawdy o samym sobie jest nie tylko wyzwalające, ale i straszne. Straszne właśnie dlatego, że wyzwalające – pozbawiające złudzeń. Wiele zła dzieje się na świecie i z ludźmi właśnie dlatego, że nie są tym, kim są. Szukamy siebie i zarazem uciekamy od siebie. Najczęściej uciekamy w hałas. Stąd moje umiłowanie i szukanie ciszy, by w niej wsłuchiwać się w siebie (siedząc, chodząc, milcząc – nie ma na to jednej recepty, gdyż praktyka milczenia jest wielopostaciowa). Hałas jest jednym z największych skażeń tego świata i wskazuje na pewne pęknięcie całej rzeczywistości.
50. Interior intimo meo (Augustyn z Hippony, Solliloqia 1,1,1).
Oczarowanie światem może być tak wielkie, że człowiek chciałby rozpłynąć się w nim i zanieistnieć, lecz nie mogąc tego dokonać, wycofuje się w siebie, aby ów zachwyt zatrzymać lub przetrawić. Innym razem świat jest tak straszliwy, że przerażony człowiek ucieka zeń do swego wnętrza, jak do twierdzy. Kiedy indziej jeszcze doświadczenie Absolutu jest tak przemożne, że świat i człowiek znikają, choć pozostaje „gdzieś” świadome tego wszystkiego „wnętrze”. Czasami znowu owa nasza wewnętrzność tak nas absorbuje, że nie postrzegamy ani świata, ani Boga. Czy zachwyt, przerażenie, ekstaza, zauroczenie, nie są w sumie jednym i tym samym? Czym jednak jest owa wewnętrzność? Augustyn w łacinie utworzył piękny zwrot interior intimo meo. Wydaje się nam, że nikt nie jest nam bliższy niż my sami. A jednak między mnie i mnie wciska się jeszcze „coś” – najintymniejsza intymność – i nasza intuicja, której nie odważamy się wypowiedzieć, bezsłownie szepce nam, że tym „czymś” jest sam Bóg. Kim więc jesteśmy?
51. En mikro megan. W małym wielkie. (Maksym Wyznawca, Ambiguorum liber, PG 91, 1096A).
Gdy pierwszy raz trafiłem na ten zwrot zrewolucjonizował on moją wyobraźnię i moje myślenie. Logicznie bowiem jest myśleć, że małe zawiera się w wielkim. Człowiek, jako mikrokosmos, odbija w sobie cały wszechświat i każdej część ludzkiego ciała odpowiada jakaś część kosmosu, gdyż człowiek jest ściśle zjednoczony z całą rzeczywistością. A tym czasem Maksym Wyznawca twierdzi, że może być odwrotnie. Człowieka czasami bowiem uświadamia sobie, że jest niejako większy od całego świata. Nie ma w tym jednak nic z aroganckiej pychy antropocentryzmu, lecz prosta świadomość wzajemnego przenikania się człowieka, świata i Boga. Siedzieć w cieniu wielkiej góry i zarazem mieć świadomość, że to ona jest w nas, a my w niej. A potem jeszcze krok dalej, gdy wychodzimy poza mikro i makrokosmosy i poza nas samych i nawet poza Boga. Wtedy wszystko się scala, znika i zarazem naprawdę dopiero zaczyna istnieć. Nie jest to jednak już kraina obrazów, myśli czy słów.
52. Struktura chaosu (Maciej Bielawski)
Ów paradoksalny zwrot, któremu chciałem kiedyś poświęcić rozległe studium, sumuje jedną z moich młodzieńczych intuicji. Z jednej strony postrzegłem cały świat jako harmonię, piękno, sens, porządek, strukturę. Z drugiej widziałem w nim dysharmonię, zło, ohydę, śmierć. Zastanawiałem się, która z tych intuicji była prawdziwsza? Potem odkryłem, że świadomość istnienia pewnego porządku obecna jest we wszystkich systemach religijnych i filozoficznych: logos i taksis w świecie helleńskim i chrześcijańskim, ordo w łacińskiej scholastyce, dharma i ŗta w tradycjach wywodzących się z Indii, tao w Chinach, itd. Zarazem jednak wszystkie te tradycje mówią, że w naturze, w historii, w osobistych dziejach, panuje też chaos, nazywając go złem, grzechem, skazą, samsarą. Prawo, przykazania, boskie objawienia, religie, filozofie, mądrości miałyby człowiekowi umożliwić życie harmonijne, a przecież wcale tak nie jest. Czy więc rzeczywistość jest strukturą, harmonią, porządkiem, czy też chaosem, bezładem i bezsensem? Tworząc zwrot „struktura chaosu” chciałem zbudować sobie dom – świat bowiem jawił mi się jako bezsensowny chaos, a ja chciałem go ocalić, aby samemu przeżyć i wmawiałem sobie, że świat pomimo chaosu posiada pewną ukrytą strukturę i sens. Były one ukryte pod warstwą chaosu, jednak były i były ważniejsze i potężniejsze, według mej myśli, niż chaos. Może jednak owa intuicyjnie przeczuwana struktura to jedynie narzucane przez mój rozum na rzeczywistość pragnienie, wciskanie nieujarzmionej, groźnej i okrutnej rzeczywistości w uspokajające nas wobec tej grozy koncepcje. W sumie więc: co jest i skąd my o tym wiemy? Dzisiaj może nie powiedziałbym już „struktura chaosu”, lecz po prostu struktura i chaos. Istnieje bowiem jedno i drugie – zaś stojące między tymi dwoma słowami „i”, jest otchłanią i zarazem ledwie dostrzegalną cieniutką ścianką utrzymującą wszystko w jedności. Struktura nie wchłania w siebie chaosu, a chaos nie unicestwia struktury, lecz współistnieją one razem i wzajemnie się przenikają w dynamizmie życia, a każdy z nas jest łączącym je i niezbywalnym „i”.
53. Pewnego dnia, już pod koniec pobytu w szkole, wyszedłem samotnie na wieczorną przechadzkę i usłyszałem śpiew ptaków, a właściwie pełnego chóru ptasiego, jaki usłyszeć można tylko w tej porze roku o zmierzchu lub o świcie. Jeszcze dziś pamiętam uczucie zaskoczenia i zdziwienia, kiedy ten śpiew zabrzmiał mi w uszach. Zdawało mi się, że nigdy przedtem nie słyszałem ptasiego głosu, i zastanawiałem się, czy ptaki śpiewały tak przez cały boży rok, a tylko ja ich nie słyszałem? Spacerując dalej, ujrzałem kwitnące krzewy tarniny i znów przyszło mi na myśl, że nigdy przedtem nie widziałem takiego widoku ani nie odczułem jego słodyczy. Zdziwiłem się przynajmniej tak, jak gdybym został magle przeniesiony do raju i usłyszał wśród jego drzew śpiew chóru aniołów. Szedłem w kierunku słońca, które zachodziło zniżając się nad polami. Niedaleko drzewa, przy którym stanąłem, poderwał się nagle skowronek z ziemi, wyśpiewał swoją pieśń nad moją głową i opadł nadal śpiewając. Po zachodzie słońca zasłona zmierzchu zaczęła pokrywać ziemię i świat ogarnęła cisza. Jeszcze teraz pamiętam uczucie lęku, jakie mną owładnęło. Czułem, że mam ochotę klęknąć jak w obecności anioła; nie śmiałem spojrzeć w niebo, bo wydawało mi się, że za jego zasłoną kryje się oblicze Boga. (Beda Griffiths, Złota nić, Znak, Kraków 1974).
Nie potrafię dokładnie opisać tego doświadczenia, choć jest ono ze mną od lat. Jako kilkunastoletni chłopak stałem samotnie nad jeziorem. Był wieczór. Za mną rozciągał się sosnowy las, przede mną szumiały trzciny, między którymi w wieczornym mroku pobłyskiwała tafla wody. Od strony jeziora czuć było lekki wiatr, który opływał mi włosy i twarz. Odczułem wtedy coś, co można by nazwać ekstazą. Przeżycie to nawiedziło mnie niespodziewanie – ani go nie szukałem, bo nie wiedziałem, czego miałbym szukać, ani się go nie spodziewałem, gdyż przerastało ono moje oczekiwania. Zawarte w nim było poczucie harmonii ze światem, zgoda na jego i moje istnienie, gdyż wszystko przenikała Obecność. Ogarnęło mnie takie milczenie, że nie byłem w stanie nawet pomyśleć słowa Bóg. Wszystko było wiecznie trwałym pięknem, miłością, nieśmiertelnością. Żadnego lęku. Wiedziałem, że w moim życiu stało się to, co miało się stać, choć nie miałem na to żadnego wpływu i przepełniała mnie pewność, że wszystko, co jeszcze się stanie, czego nie byłem w stanie
przewidzieć, już niejako się dokonało. Cisza mówiła mi „idź”, choć wiedziałem, że już doszedłem. Wiedziałem, że nie trzeba było nigdzie iść, dlatego ruszyłem w świat. Wiedziałem, że nie trzeba było nic robić, dlatego mogłem tworzyć. Uświadomiłem sobie, że nie było nic do powiedzenia, dlatego też mogłem oddać się pisaniu. Później podobne stany nawiedzały mnie czasami – nie za często i choć były podobne, zawsze były inne. Pamiętam, jak pewnego razu wczesnym zimowym rankiem szedłem przez ogród, a ośnieżone gałęzie jabłoni błogosławiły mnie niczym prawica Pańska. Inny razem, gdy znajdując się w autobusie wjeżdżałem w osiedle betonowych bloków i wydało mi się, że całe to blokowisko było jedną wielką świątynią, której ściany wyrywały się ku niebu i płonęły. Nie był to płomień apokalipsy, lecz gorejącego krzewu, który nie spalał, lecz odsłaniał Obecność. Opisy świadczące o podobnych przeżyciach znalazłem w niektórych Psalmach, w medytacjach Thomasa Merona, w wierszach Czesława Miłosza, u Bedy Griffithsa. Podobnych stanów doszukiwałem się u Jezusa, gdyż mówił o liliach i ptakach niebieskich, lub gdy milcząco i niezauważony przez nikogo przechadzał się pośród kolumn jerozolimskiej świątyni. Wiedziałem, że moje doświadczenie znad jeziora jakoś wiąże się z Chrystusem, jednak nie znajdowałem żadnego myślowego i słownego zwornika. Aż pewnego dnia wpadła mi w ręce książka George’a Malony’ego Chrystus kosmiczny. Od Pawła do Teilharda (Kansas City, 1968). Starałem się ją zgłębić i choć tak naprawdę nic z niej nie zrozumiałem, zapamiętałem związek Chrystusa i kosmosu, no i oczywiście wspaniały tytuł. Po latach teologicznych studiów, zaopatrzony w cały szereg metod właściwych myśleniu akademickiemu, wróciłem do tego wątku i napisałem pracę o teologii stworzenia w myśli prawosławnego teologa Dumitru Staniloae (The Philokalical Vision of the Word in the theology od Dumitru Staniloae, Homini, 1997). Przymiotnik „filokaliczna” podkreślał, że tego rodzaju ogląd teologiczny był z jednej strony związany z doświadczeniem piękna i z jego teologią (filokalia = umiłowanie piękna), z drugiej osadzał się głównie na kategoriach wypracowanych przez greckich i bizantyjskich teologów takich jak Grzegorz z Nazjanzu, Maksym Wyznawca i Grzegorz Palamas. Choć była to praca teologiczna i akademicka, wolałem w niej mówić o „wizji”, a nie o teologii, gdyż doszedłem do przekonania, że temat „Chrystusa kosmicznego” wymyka się procesom racjonalizacji i jest raczej kwestią intuicji poetyckiej. Choć pisanie tej teologicznej rozprawy wiele mnie nauczyło, było piękną przygodą i pozwoliło mi wmyśleć się w zagadnienie „Chrystusa kosmicznego”, tak naprawdę spłaszczyło we mnie niewymowne bogactwo tego zagadnienia i po części nawet oddaliło od mojego doświadczenia znad jeziora. Miałem wrażenie, że po napisaniu tej rozprawy, gdy w myśli stawałem nad owym jeziorem i wracałem
do owego wieczora, nie czułem już ciepłego wiatru, który wszystko spowijał poczuciem harmonii, piękna, miłości i wieczności. Straciłem pierwotną niewinność. Droga odczarowania intelektualnej arogancji i powrotu (po części niemożliwego) do oczarowania była nie mniej żmudna i dłuższa od drogi, która wiodła do zrozumienia. Nigdy nie wróciłem do tamtego miejsca nad jeziorem, pewnego dnia jednak jezioro to powróciło do mnie.
54. On wyemanował z siebie życie, z życia zaś wyszła wiara, potem przestrzeń, wiatr, światło, woda, ziemia, zmysły, umysł... (Prāņāgnihotra-upanişad, VI,4).
W tym starożytnym tekście należącym do tradycji wedyjskiej napotykam zwerbalizowaną intuicję na temat wiary, która była i jest mi bliska, a którą na mój osobisty użytek nazywam kosmicznym i ontologicznym wymiarem wiary. Wiara jako coś pierwotnego i fundamentalnego wyłania się z Boga i będąc towarzyszką życia, przenika całą rzeczywistość. Nie wiem, czy intuicję tą trzeba ubierać w słowa.
55. Paragei gar ho schema tou kosmou tautou. Przemija postać tego świata. (1 Kor 7).
Na werset ten naprowadziła mnie powieść Hanny Malewskiej o takim właśnie tytule. Nie jeden raz rozmyślałem nad nim na cmentarzu w podkrakowskim Tyńcu, gdzie, w cieniu klasztoru, pisarka ta została pochowana. Zdanie to zawsze mnie pokrzepiało i napełniało wolnością. Wszystkie bowiem formy materialne i myślowe na tym świecie, dotyczące całej rzeczywistości, także Boga, przemijają, są nietrwałe, rozwiewają się jak dym.
56. Marta zapytała głosem rozgorączkowanym: - Czemu stoimy Paweł? - Niech koń trochę odpocznie – odpowiedział ze znużeniem. - Zimno mi. A dokąd ta droga? - Donikąd. (Słowa zamykające powieść Józefa Mackiewicza, Droga donikąd, 1955).
Przeświadczenie, że nie wie się gdzie iść i skąd się przyszło, a nie mogąc trwać w tu-i-teraz, ze wszystkich możliwych kierunków wybiera się nicość. Czasami paraliżował mnie nawał zewnętrznych zdarzeń, które nazywamy historią czy polityką. Innymi razy kamieniałem wewnętrznie niezależnie od tego, co działo się w koło. W jednym i w drugim przypadku starałem się z tym stanem walczyć i zagłuszać ową nicość pracując i rzucając się w różne przygody, na oślep stawiając kroki w ciemności. Z drugiej strony z upływem czasu nauczyłem się delikatnie poddawać tym stanom, gdyż nawiedzają mnie one, gdy ma się wydarzyć coś ważnego, gdy trzeba podjąć jakąś decyzję. Są one jak cisza przed burzą, jak ciemność, w której nagle rozbłyśnie światło. Z jednej więc strony nieuniknioność i bezwyjściowość sytuacji, z drugiej przeświadczenie, że zawsze jest jakiejś wyjście. Sztuka życia leży w utrzymaniu napięcia między donikąd i gdzieś, między nicością i bytem. Dzisiaj już mnie nie paraliżują totalitarny komunizm czy instytucja kościelna, a jednak znam chwile nicości i bezkierunkowości. Zatrzymuję się na skrzyżowaniu dróg i naprawdę nie wiem, czy iść w prawo czy w lewo. Każda droga jest dobra, ważne jest by iść, gdyż celem drogi jest droga. Czasami jednak przystaję. Mówię, że konie się zmęczyły i ja sam czuję się wykończony. Obserwuję ruch świata gnającego ze wschodu na zachód, z zachodu na wschód, z północy na południe i południa na północ, na który nakłada się bieg w przeszłość i w przyszłość. Dochodzi do tego ruch w głąb, w życie wewnętrzne i w górę lub w dół, czyli w sferę Absolutu. Obserwuję całe to dziwowisko i wiem, że niezależnie od tego czy uczynię jakiś krok czy też go nie uczynię, jestem częścią całego tego wirowania z północy na południe, z
południa na północ, ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód, w przeszłość i w przyszłość, do wnętrza, w górę i w dół. Nawet nie ruszając się ze skrawka ziemi, jaki pokrywa ma stopa, jestem pielgrzymem, gdyż pielgrzymem jest cały świat, a także Bóg. Dlatego też nie ma żadnego kierunku i wszystko jest drogą donikąd czyli do wszystkiego.
57. - Brak nam kategorii, by uchwycić to, co się dzieje – powiedziała Angela – i nowe, które się wydarza, jest szybsze od naszej zdolności pojmowania. - Jest jak zając, który nieustannie umyka i odskakuje w bok – skwitował komisarz. (Valerio Varesi, A mani vuote. Le inchieste del commissario Soneri, Frassinelli, 2006).
Subtelna pociecha kryminałów. Polubiłem nade wszystko te, które pisze Valerio Varesi – między innymi dlatego, że wszystkie dzieją się w regionie, w którym od lat żyję i który dzięki Varesiemu udało mi się lepiej poznać. Poza tym komisarz Soneri jest na prawdę sympatyczny. Dobre kryminały są jak małe traktaty filozoficzne, jak łamigłówki, a czasami nawet jak symfonie. Z pomocą autora wnikamy w skomplikowaną rzeczywistość tego świata, a śledztwo prowadzone przez głównego bohatera przywraca nam choć na chwilę fundamentalne poczucie sprawiedliwości i bezpieczeństwa. Zazwyczaj bowiem, nawet jeżeli trup gęsto pada, zbrodniarz zostaje wykryty. Kryminał to mit, którym się pocieszamy, chcąc odpocząć od straszliwej w sumie rzeczywistości.
58. ...hrabia Montechristo (ah, owa potęga imion) jest także Chrystusem, siłą rzeczy diabolicznym, który zostaje pogrzebany w zamku If, jako ofiara ludzkiej przewrotności i z którego zmartwychwstaje, by sądzić żywych i umarłych, w blasku odnalezionego po wiekach skarbu, nigdy jednak nie zapominając, że jest człowiekiem. (Umberto Eco, Elogio del „Montecristo”, in A. Dumas, Il conte di Montecristo, Bur, Milano 1998).
Cudowny powab powieści. Przeczytałem ich setki i nadal po nie sięgam. Jedną z najwspanialszych lektur młodości był Hrabia Montechristo – powieść ta raz przeczytana pozostała ze mną na zawsze. I nie ważne, że krytycy (kimże oni w sumie są?!) wykazują, że jest to dzieło niskiego lotu, językowo niedoskonałe i rozwlekłe, gdyż Dumasowi płacono za ilość stron, więc je mnożył. Powieść ta oczarowuje potęgą zawartego w niej mitu w rytmie: śmierć, zmartwychwstanie, sąd. Myślę, że każda wielka powieść jest artystycznie opowiedzianym religijnym mitem, w którym się odnajdujemy lub w którym szukamy pociechy czy schronienia. Nie jeden raz marzyłem o napisaniu powieści, która wyraziłaby mit naszej epoki lub przynajmniej mojego życia.
59. No one has a vision today. Nikt dzisiaj nie ma wizji. (Hans Küng, A Globar Ethic for Globar Politics and Economiscs).
Nam, otoczonym i bombardowanym przez ruchome i wirtualne obrazy współczesnej kultury wmawia się, że nie posiadamy wizji. Wizja to bowiem coś więcej niż widzenie. Można widzieć i nie mieć żadnej wizji. Ślepiec zaś może mieć wizję i być wizjonerem. Jak należy patrzeć, aby widzenie było wizją? Boga na przykład nie można zobaczyć – można jednak mieć Jego wizję, w której zdolności naszego umysłu i wyobraźni splatają się z symbolami Jego objawianiem się nam. Można widzieć świat, lecz nie mieć jego wizji. Można w końcu widzieć siebie (np. w lustrze), a zarazem nie mieć wizji siebie. Wizja to ogląd całości, poczucie jedności i świadomość, że roztaczająca się przed nami i w nas wizja obejmuje świat, Boga i nas. Jeżeli mówi się, że dzisiaj nikt nie ma wizji, to znaczy, że brakuje nam owego całościowego oglądu, który ogarniałby wszystkie wymiary rzeczywistości i która byłaby nam wspólna. Nie znaczy to jednak, że owej całości nie ma. To jedynie my obecnie jej nie postrzegamy zaślepieni schematami przeszłości, uprzedzeniami, pragmatyczną analizą fragmentów i zahamowani nieumiejętnością dialogu, który jest konieczny dla powstania wspólnej wizji. Także wiara, nie tylko generuje pewną wizję rzeczywistości, lecz także wynika z pewnej jej wizji. Jeżeli nie ma wizji rzeczywistości (świata, Boga, człowieka), nie można także rozbudować jakiegokolwiek oglądu ani wynikłego z wiary, ani samej wiary. W niewyobrażalnym świecie, niewyobrażalną jest także wiara i proponowane przez nią wizje człowieka i Boga. Oto ślepa uliczka, w której się znaleźliśmy.
60. Jakaś niejasna siła mówi mi, że dotychczasowe wzorce i sposoby postępowania właściwe temu światu, obecnie przestały funkcjonować. Czy jest tak naprawdę, czy to tylko ja z nich wyrosłem i obecnie zdają mi się one być bliżej nieokreślone? „Zacznij ich ponownie używać”, delikatnie podszeptuje mi jakiś wewnętrzny głos, który czasami słyszę, gdy paraliżuje mnie nieokreśloność tego wszystkiego. Czy to głos prawdy? Zdaje się on być zbyt smutny na to, by był głosem prawdy, a jednak mimo wszystko jest on bardzo natarczywy. (Jeremy Driscoll, A Monk’s Alphabet. Moments of Stillness in a Turning World, Darton, Longman and Todd LTd, London 2006).
Oto jeden z wielu głosów, które na różny sposób i w różnych okolicznościach mówią, że jako ludzkość przechodzimy pewną przemianę. Nie trzeba odwoływać się do socjologii lub zbierać cytaty na potwierdzenie tego faktu, często nazywanego kryzysem. Notuję jednak jego istnienie. Interesuje mnie wewnętrzny wymiar tej przemiany, a nade wszystko jego związek z wiarą. Sama przemiana, jakąkolwiek by ona nie była, nie smuci mnie, gdyż nie jestem przywiązany do starych dekoracji.
61. Gertude Stein na łożu śmierci zwróciła się do swej towarzyszki życia z zapytaniem: „Jaka więc jest odpowiedź?” (domyślnie na tajemnicę życia), lecz gdy zamiast odpowiedzi spotkała się jedynie ze zdziwionym, milczącym i miłosnym spojrzeniem, wyszeptała: „Jakie więc jest pytanie?” (ostatnie słowa pisarki).
Pytania są ważniejsze od odpowiedzi. Odpowiednie pytanie to więcej niż odpowiedź. W dobrze postawionym pytaniu zawsze ukryta jest nie tylko odpowiedź, która w sumie nie jest aż tak ważna, lecz kierunek drogi życia. Naszym zadaniem jest poszukiwanie i stawienie pytań na coraz to głębszym poziomie, aż dojdziemy do sfery poza słowami, a potem do tej wykraczającej poza myśl, w której odsłoni się przestrzeń bytu-i-nie-bytu, Absolutu-i-Nicości, Nie-Absolutu-i-Nie-Nicości.
62. Siccome una giornata bene spesa dà lieto dormire, così una vita bene usata dà lieto morire. Jak po dobrze przeżytym dniu błogo się zasypia, Tak dobrze przeżyte życie obdarza błogą śmiercią. (Leonardo da Vinci, Codice Trivulziano, folio 27r).
Błogość śmierci. Tak Leonardo pisał na trzydzieści lat przed swoim zgonem. Nie ma w tych słowach grozy, lecz spokój. Jeżeli żyło się w pełni, śmierć jest oczekiwanym odejściem, dopełnienie wszystkiego, co się zrobiło, pomyślało, przeżyło, jest czymś naturalnym, jak zsunięcie się w sen po pięknym, pracowitym i dobrze przeżytym dniu. Czasami chciałbym już móc tak odpocząć.
63. I have given everything I can give. I have received everything I can receive. Oddałem wszystko, co mogłem oddać. Otrzymałem wszystko, co mogłem otrzymać. (Bede Griffiths na krótko przed śmiercią).
Dać z siebie wszystko sięgając pełni, stać się tak wielką nicością, by objąć sobą wszystko. Piękne wyznanie, z którym na ustach chciałoby się umierać. Trzeba jednak na to zapracować. Z jakim słowem na ustach będę umierał?
64. Wybór przeszłości to wybór bohaterów dla siebie. Wyboru tego zawsze dokonujemy pod kątem jakiejś przyszłości. Teraźniejszość ma ten sens, że jest miejscem owego wyboru – wyboru sensu bycia dla siebie, wyboru dokonywanego w perspektywie śmierci. (Józef Tischner,Myślenie według wartości, Znak, Kraków 1993).
W zależności od tego, jaki wybieram sens i kierunek dla mego życia, taką rysuje mi się przeszłość. Przyszłość wybieramy na miarę wyborów przeszłości i odwrotnie. W zależności od kierunku w jakim zmierzam, dobieram sobie argumenty z przeszłości. Przypomina to obracanie belki osadzonej na osi. Poruszenie jednego końca (kierunek przyszłości), zmienia położenie drugiego końca (przeszłość) – i odwrotnie. Ruch ten także zależy od tego, jak silnie i jak głęboko osadzona w podstawie jest oś (teraźniejszość). Nasze myślenie porusza się od przeszłości do przyszłości, przechodząc przez rozumienie i wybór sensu naszego bycia tu i teraz, a potem wędruje, znowu po tej samej drodze, od przyszłości do przeszłości. W ruchu tym, który jest naszym życiem, istotną jest obecność, towarzystwo innych ludzi, naszych bohaterów i antybohaterów, czyli nasz Olimp, nasz Panteon, nasze Niebo i Piekło. Problem zaczyna się, gdy nagle zaczynamy wędrować w kierunku zupełnie nieznanym i nowym, gdy przecieramy nowe szlaki – wtedy nagle pozostajemy przez chwilę sami, bez bohaterów, bez demonów i bez bogów.
65. Studium philosophie non est ad hoc ut sciatur quid homines sensierunt, sed qualiter se habeat veritatis rerum. Studium filozofii nie polega na tym, by znać opinie ludzi, lecz samą prawdę rzeczy. (Tomasz z Akwinu, De celo, II, 3).
Mnie natomiast często i długo interesowały żywoty innych ludzi i to, co mówili oni na różne tematy i jak wiązały się one z ich życiem. Czułem słabość mojego własnego intelektu i dlatego szukałem wsparcia w biografii i myśli innych. Interesował mnie portret nie idee, pejzaż, nie koncept, historia nie myśl. Obecnie jednak zaczęło się to zmieniać. Dlatego też z książki tej usunąłem rozdział, na który składały się portrety ludzi naznaczonych stygmatem wiary bezdomnej lub pod tą ideę podprowadzających mnie, takich jak: Sergio Quinzio, Czesław Miłosz, Emil Cioran, Raimon Panikkar.
66. Jeżeli mój pogląd na funkcję filozofii jest słuszny, stanowi ona najskuteczniejsze zajęcie intelektualne. Tworzy katedry, nim robotnicy dotkną kamienia, i burzy je, nim rozpadną się łuki. Jest architektem budowli ducha oraz ich niszczycielem – to, co duchowe, wyprzedza to, co materialne. Filozofia działa bez pośpiechu. Myśli spoczywają uśpione przez całe stulecia, aż ludzkość nagle stwierdza, że się ucieleśniły w instytucjach. (Alfred N. Whitehead, Nauka i świat współczesny, tłum. Sławomir Magala, PAX, Warszawa, 1988).
Pochwała filozofii i objaw zaufania do ludzkiej refleksji. Jednak za dobrze znam także drugą, ciemną, głupkowatą i perwersyjną stronę ludzkiej myśli, by móc jedynie wyśpiewywać jej chwałę. Natychmiast też wykorzystuję uwagi tego wyrafinowanego myśliciela i przekładam na interesujący mnie tu problem wiary. Uważam, że refleksje na temat religijności i wiary, które rozproszone są tu i tam, na które prędzej czy później natrafiamy, jednoznacznie mówią, że dotychczasowe katedry wszystkich religii rozpadły się, nawet jeżeli jeszcze trwają na zasadzie inercji i prawa opóźnienia. Także nowe ścieżki, po których prowadzi swoich adeptów duch wiary bezdomnej, potworzyły już nowe świątynie. Mistrz z Nazaretu powiedziałby, że są to świątynie z Prawdy i Ducha. Ponieważ jednak zwrot ten za bardzo został wyświechtany i osłuchany w katedrach dawnych systemów religijnych, nie należy w tej chwili za bardzo go eksploatować. W każdym razie coś legło w gruzach i coś nowego się wznosi. Niniejsze refleksje, symbolicznie skupione wokół zwrotu „wiara bezdomna”, są tego świadectwem i przyczynkiem do tego stanu rzeczy.
67. Myślenie to przekraczanie granic. (Ernest Bloch).
Bloch uważał, że ludzkie życie jest podróżą, a nie można podróżować nie przekraczając fizycznych i duchowych granic. Myśliciel ten twierdził, że cały świat jest w podróży, a ja dodałbym, że w podróży jest także Bóg. Prawdziwy podróżnik tak naprawdę nie wie, gdzie dotrze i kim będzie, gdy gdzieś tam dotrze. Człowiek, świat i Bóg razem zmierzają do pełni, którą każdy z nich osiągnie, gdy osiągną ją wszyscy razem. Zanim się to jednak dokona, wędrujemy, przekraczając granice, które zdają się być nieprzekraczalne.
68. Co da się powiedzieć, da się powiedzieć jasno, a o czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć. Niewypowiedziane naprawdę istnieje. Ono się objawia, jest mistyką. (Ludwig Wittgenstein, Tractatus Logicus-philosphicus, n. 6,522;7).
Jedno z najczęściej powtarzanych w dzisiejszej kulturze Zachodu zdań. Tym czasem może zadanie myślenia leży także w tym, by starać się wyrazić niewyrażalne.
69. Kim jesteś? (Ramana Maharsi).
Było to kluczowe pytanie, dzięki któremu ów hinduski mędrzec, drążył rzeczywistość i z którym prowokacyjnie zwracał się do innych. Do mnie jego nauka i osobowość dotarły gdy śledziłem drogi życia Jerzego Grotowskiego i Henri Le Saux. Potem nawet udałem się do świętej góry Arunahala, u stóp której znajduje się aśram Maharsiego, jednak znalazłem tam jedynie sanktuarium, relikwie i martwe recytacje, z których duch jego już uleciał. Gdy zagłębiam się w pytanie „Kim jestem?”, dochodzę do przekonania, że nigdy nie wiedziałem kim jestem i w konsekwencji kim miałbym być lub co robić. „Nie” (nie-wiem) było we mnie zawsze silniejsze i bardziej mnie fascynowało niż „Tak” (wiem). Zawsze wierzyłem, że istnieje „Ktoś/Coś”, nazwijmy Go/To Bogiem, kto wie, kim jestem, a ja jestem kimś kto Temu Komuś zawierza i nie wiedząc w Nim paradoksalnie wie. Powierzając się Mu, w Nim, poznaję i znam siebie. W takiej perspektywie najgłębsza i najistotniejsza część mnie, istota, która mnie definiuje, nie jest mną, jest poza mną i zarazem wemnie. Gdzie jednak jestem ja? Będąc w Nim i doświadczając Go we mnie, dotykam tej istotnej i tajemnej sfery, która stanowi o tym, kim jestem i zarazem sprawia, że nie jestem „tylko” tym, kim jestem. Wychodząc poza poznanie, poza siebie i wiedzę, paradoksalnie, wiem, kim jestem. Nie mogę jednak potem wrócić do poziomu myśli, by rzecz ową rozważać, ani też owej rzeczy zwerbalizować mówiąc lub pisząc o tym, kim jestem. Nazwałbym to apofatyzmem antropologicznym, antropologią negatywną. Do człowieka bowiem można zastosować tą samą postawę i podobny proces „poznawczy”, jaki wypracowała teologia (apofatyczna, czy negatywna), która utrzymuje, że o Bogu poza tym, że jest, nic innego – poza zaprzeczeniami – nie jesteśmy w stanie powiedzieć; a nawet owo „jest” stosujemy do Niego na zasadzie analogii i że On tak na prawdę bardziej Nie-Jest niż Jest. Jeżeli Bóg jest niezgłębioną tajemnicą i ciemnością, to podobną tajemnicą i ciemnością jest człowiek. Także ja jestem „obłokiem niewiedzy”, ciemnością i tajemnicą. Bez trudu przyjmuję transcendencję, niepoznawalność, apofatyzm, Boga. Zaznałem też tego, co znaczy być w Nim. Mniej bliskim jest dla mnie poczucie obecności Boga we mnie. To wymiar, o którym bardziej „wiem”, niż autentycznie przeżywam, który czeka we mnie na odkrycie i przeżycie. Czy jednak, gdy tam dojdę, lub zostanę doprowadzony, jeszcze będę?
Gdzie wtedy będę? Kim wtedy będę?
70. Szczytem wszelkich relacji jest relacja z Absolutem. (Richard Sipe, Living the Celibate Life. A Serach for Models and Meaning, Liguori 2004).
Absolut rozciągnął nade mną swój cień i spowił mnie swoim światłem. Jeżeli mówię, to dlatego, że czuję jego obecność we mnie i u podstaw wszystkiego, co jest. On także sprawia, że milknę i nieruchomieję. Jego obecność jest wszech – mnie – ogarniająca. Nie tyle go szukam, co czuję się przezeń znaleziony i pochwycony. Jestem Jego pielgrzymem. Idę przez życie i świat świadom Jego nieodpartej i przejmującej obecności. Nie jeden raz uciekałem i zakrywałem przed Nim swoje oblicze. On także czynił to w stosunku do mnie. Jestem jednak sobą i w pełni szczęśliwy, gdy stoję w Jego prześwicie. Czy On także? Nigdy tak na prawdę nie wiedziałem kim i dlaczego jestem. Przy zdrowych zmysłach utrzymało mnie przeświadczenie, że istnieje On, który wie, kim jestem i trzyma mój los w swoim ręku i że wie, kim jestem. Poczucie to paradoksalnie docierało do mnie w mrocznych chwilach Jego nieobecności. Absolut bowiem jest niewidzialny i całkowicie po-za-i-nad tak, że jest on Nie-Jest. Dominuje nad całą rzeczywistością tak, że Go nie widać. Jego obecność paraliżuje mnie i oświecając oślepia. Zawidziałem się w nim tak, że zaniewidziałem na świat, co trwało za długo. Wielokrotnie przeklinałem Go – wielokrotnie błogosławiłem. On sprawił, iż zdawało mi się, że nie żyłem mego życia jak inni. Może ów brak był wybraniem i błogosławieństwem, a może przekleństwem. Zaznałem ukojenia, gdy pogodziłem się z tym paradoksem. Nie jest to bowiem ani łatwe, ani oczywiste. Jak pogodzić się z tym tragicznym rozdarciem? Może na tym polega nasze wewnętrzne pęknięcie, rana czy grzech – trudnym jest życie w napięciu między Bogiem i światem. Jesteśmy metafizycznymi wygnańcami. Całe życie staramy się pogodzić w sobie owe sprzeczności. Nadal nie wiem, kim i jakim On jest. Jest ponad wszystkim i jest inaczej, a więc tak, jakby Go nie było. Wiem, czym jest drzewo, widzę jednak je zawsze w Jego horyzoncie i On mi je przesłania tak, iż czasami drzewa ani nie widzę, ani nie rozumiem. Po co więc jest? Czemu Absolut mi je przysłania? Dlaczego też moja świadomość tak właśnie się miota? Żadne słowo Go nie wypowie. Daremny jest trud filozofów, teologów i mój, aby Go zrozumieć.
71. Gdy uczeń jest gotów, zjawia się guru. (Przysłowie hinduskie).
Dzisiejszy świat cierpi nie tyle na brak mistrzów i autorytetów, jak zwykło się mówić, lecz na brak uczniów. Moje doświadczenie mówi mi, że ilekroć autentycznie szukałem tego, czego na danym etapie lub w danym miejscu potrzebowało moje serce, zawsze zjawiał się człowiek, który swoją obecnością lub słowem umożliwiał mi zrobienie kolejnego kroku lub zmianę kierunku wędrówki. Jeżeli ma się właściwe nastawienie serca i wewnętrzną otwartość, wszystko staje się mistrzem. Nie należy jednak za poważnie traktować innych jako guru. Liczy się nade wszystko postawa nasłuchu, otwartości, poszukiwania, wędrówki – droga i znaki wyłaniają się same w trakcie pielgrzymki. Na polskim gruncie podobnie rzecz wyraził Mickiewicz, gdy pisał „Taki wieszcz, jaki słuchacz”, co należy rozumieć, że z poety tyle się słyszy, ile się na to zasługuje, ile się na to zapracowało, na ile gotowym (pustym) jest serce na przyjęcie prawdy.
72. ...trzeba by wyakcentować mocniej również nurt „ciemny”, tragiczny, nihilistyczny – nyktós kéleuthos, „ścieżkę nocy”, o której wspominał Parmenides. (...) Myślę, że nie powinniśmy ani o nim zapominać, ani pomniejszyć jego znaczenie czy wręcz spychać go na nędzny margines naszej cywilizacji – jakkolwiek mógłby nas martwić czy trwożyć. (I. Kania. Ścieżka nocy, Znak, Kraków 2001).
Ciemna strona wiary – ona też istnieje, choć często jest pomijana i przemilczana. Wiarę bowiem traktuje się jako środek uśmierzający, pocieszający i podnoszący na duchu, co doskonale wykorzystują instytucje religijne; tak bardzo zainteresowane zachowaniem istniejącego status quo. Jeżeli jednak wiarę potraktować jako środek przemiany, nie pociechy, zmierzenie się z ciemnością staje się konieczne i nieuniknione; wtedy też dynamizm wiary nie działa jak środek pocieszająco-uśmierzający, gdyż skłania człowieka ku ciemnościom – tylko bowiem na tej drodze może nastąpić przemiana. Oto jedna z różnic między wiarą zadomowioną i wiarą bezdomną.
73. Fides enim est vita animae. Wiara bowiem jest życiem duszy. (Tomasz z Akwinu)
Wiara to życie. Nie jest ona jakimś naddatkiem życia, lecz samym życiem, jest życiem życia, duszą duszy. Doświadczenie wiary, to doświadczenie życia w jego najgłębszym wymiarze i we wszystkich jego wymiarach. Sięgnąć głębin życia, to doświadczyć wiary. Doświadczyć wiary, to dotknąć głównego nerwu życia. Jeżeli jednak duszę oddzieli się od ciała i świata, a na dodatek uracjonalni i podda mechanizmom instytucji, wyjdzie z tego coś potwornego. Nie będzie tam życia, lecz jedynie martwe formuły, nieżyciowe teorie, patologie.
74. Wiara każdego człowieka zgodna jest z jego sercem. Człowiek jest pełen wiary i taki jest, jaka jest jego wiara. (Bhagawadgita, 17, 3).
W zależności od tego w co i jak człowiek wierzy, tak też i żyje. I nie chodzi tu jedynie o doktrynalne treści, lecz o ów najgłębszy nurt istnienia, jaki dochodzi do głosu w życiu, jeżeli człowiek się weń zasłucha, wyzwoli w sobie i mu się podda. Pamiętam napis, jaki dostrzegłem kiedyś na grobie pewnego małżeństwa: „Żyli jak wierzyli”.
75. Kondycja człowieka jest teologiczna. (Nicola Steinhardt, Diario della Felicita, Il Mulino, 1996).
Teologizowanie, czyli myślenie w perspektywie wartości ostatecznych, w horyzoncie Boga, człowieka i kosmosu, zawsze mnie pociągało. Było to spontaniczne. Dzisiaj, choć nie lubię słowa teolog, gdyż za bardzo pachnie mi zakrystią, dogmatyzmem i uniwersytetem, nadal teologizuję. Wolałbym jednak mówić, że po prostu rozmyślam, nawet jeżeli dumnie to brzmi.
76. Nie mam oczywiście rozwiązań, jak poszerzyć dzisiaj refleksję teologiczną i dostosować ją do nowego kontekstu. Chciałbym jedynie zaapelować do teologów, żeby odważniej zajęli się tym, co ludzi interesuje i co jest rzeczywiście teologicznie nośne. Wielu teologów zajmuje się herezjami III wieku albo komentowaniem listów Jana Pawła II. Tym czasem przydałoby się nowe, szersze spojrzenie. (Michał Heller, w TP, 8 czerwca 2008).
Nie trzeba z góry silić się na tworzenie teologii, lecz żyć – teologia, jeżeli ma w ogóle istnieć, przyjdzie sama. Aby to uczynić dobrze jest znać przeszłość, lecz zarazem trzeba ją przekraczać. Oznacza to wędrówkę po terytoriach, których wcześniej nikt nie przeszedł i o których nikt nawet nie śnił. Tylko podążając za dynamizmem wiary bezdomnej i mając za horyzont wiarę według całości, można uzyskać nowe, szersze spojrzenie, którego tak nam dzisiaj potrzeba.
77. Gdy intelekt (nous) przyjmuje pojęcia (noemata) odpowiadające rzeczom (pragmaton), przemienia się (metaschematizestai) stosownie do każdego pojęcia. Gdy zaś je duchowo (pneumatikos) kontempluje (theoron), przemienia się (metamorfoutai) w różny sposób w zależności od kontemplowanego przedmiotu (theorema). Gdy jednak znajdzie się w Bogu, staje się całkowicie bez formy (amorfos) i struktury (aschematikos). Kontemplując bowiem Tego, który jest prosty (moneide), staje się i on prosty oraz pełen światła. (Maksym Wyznawca, III Centuria o miłości, 97).
Ważne jest tu każde słowo, gdyż cały wywód opiera się na pewnej grze słów. Pobawmy się więc nimi. Rzecz dotyczy intelektu (nous), co jednak u Maksyma oznacza coś więcej niż rozum: intelekt to istota człowieka, jego władza poznawcza i zarazem zwornik tożsamości, więc można mówić tu o sercu, ja, self, szczycie lub dnie człowieka, czymś najgłębszym lub najwyższym w nim. W każdym razie ów narząd wewnętrzny człowieka jest narzędziem poznawczym, lecz poznanie przemienia człowieka w zależności od tego, co i jak poznaje. Gdy za pomocą pojęć poznaje przedmioty, przemienia się, przyjmuje pewną strukturę, na miarę owych pojęć, co – dodajmy – odbija się nie tylko na owym intelekcie czy sercu człowieka, lecz co widać także na ciele i na obliczu. Gdy zaś kontempluje (jest to inny rodzaj poznania) wymiary duchowe, również przemienia się, przyjmuje pewną strukturę, odpowiadającą kontemplowanym przedmiotom. Co także odbija się na sposobie poruszania się ciała i na obliczu. Według Maksyma człowiek może zwracać się ku Bogu i może znaleźć się w Bogu, co więcej, uważa on, że intelekt właśnie jest tak zrobiony, że pragnie być w Bogu i Boga kontemplować i gdy tego nie czyni, cierpi, gdyż działa wbrew swojej naturze. Bóg jednak nie ma ani formy, ani struktury, jest całkowicie prosty i kontemplujący go intelekt przemienia się w coś bez formy i bez struktury. Innymi słowy staje się prosty, a więc niemożliwy do ujęcia i do określenia, wychodzi poza samego siebie i poza swoje zdolności, które polegają na określaniu formy i pojmowaniu struktury. Paradoksalnie jednak wtedy właśnie intelekt jest tym, czym ma być. To także odbija się na ciele i obliczu człowieka. Wnioski. 1. Dawni pisarze mówią rzeczy ważne rozbudzając w nas pewne wrażliwości, o których zapomniano w powszechnym obiegu kultury. 2. Ważnym jest nie tylko jakość tego poznania, lecz także jego przedmiot. Jakość i przedmiot poznania wpływają na wygląd i styl życia człowieka. 3. Człowiek
może przebywać w Bogu i Go kontemplować, to jednak wyprowadza go poza wszelkie formy i schematy, co odbija się nie tylko na obliczu i stylu życia, lecz wyprowadza człowieka poza świat tak, że nie mieści się on w żadnych formach i strukturach. Wtedy to człowiek porzuca wewnętrznie i zewnętrznie wszystko – nawet wysublimowane pojęcia filozoficzne czy wyrafinowane (jeżeli takimi są) systemy doktrynalne. Staje się nikim, a więc tym, kim ma być i kim w sumie jest. Staje się „amanem”, kimś bez imienia, czyli nie-kimś, a więc nikim. Teologowie judeo-chrześcijańscy wylali wiele atramentu, by wyjaśnić (bezskutecznie), co znaczy, że człowiek został stworzona na obraz i podobieństwo Boga – myślę, że jednym z możliwych wytłumaczeń może być to, że człowiek został stworzony na miarę niepojętości, nieskończoności, tajemnicy i ciemności Boga, dlatego też, im bardziej zbliża się do Boga (lub Bóg do niego), tym bardziej i sam człowiek (dla siebie i dla innych) staje się tajemniczy. 4. Rzucanie się więc w kierunku poznania Boga jest niebezpieczne i ma daleko sięgające konsekwencje. Po tych skomplikowanych wywodach, proponuję raz jeszcze odczytać przytoczone powyżej słowa Maksyma.
78. Czy dzisiaj mamy do czynienia z powstawaniem nowej religii? Jest to możliwe. To jednak co nade wszystko zachodzi, można by nazwać „przechodzeniem”, przechodzeniem z jednej kultury do drugiej, z jednej drogi życia do drugiej, z jednej religii do innej. Przechodzenie jest nieustanną zmianą punktu widzenia, wchodzeniem w punkt widzenia właściwy innej kulturze, innej drodze życia, innej religii (...), któremu odpowiada podobny i przeciwny proces, który można by nazwać „wracaniem”, wracaniem z nową świadomością swojej własnej kultury, swej drogi życia, swojej religii (...). Fakt przechodzenia i wracania wydaje się być jednym z duchowych znamion naszych czasów. (John S. Dunne, The Way of All the Earth: Experiments in Truth and Religion, Notre Dame University Press, 1978).
Aby zaistnieć i stać się, trzeba odejść daleko. Taka droga w nieskończoności jest przemianą. Potem się wraca, tym samym, a jednak zupełnie innym. Innym też staje się miejsce, do którego wracamy. W sumie więc nie wraca się nigdy. Tajemnicza moc wiedzie człowieka przez życie, ku ledwie co przeczuwanej pełni. Pewnego dnia ze splotu, zazwyczaj niepojętych, życiowych wątków wyłania się piękny kobierzec.
79. „Wyruszyłem” jako chrześcijanin, w trakcie drogi „odkryłem”, że jestem hindusem, a „wracam” jako buddysta, choć nigdy nie przestałem być chrześcijaninem. (Raimon Panikkar, Il dialogo intrareligioso, Cittadella Editrice, Assisi 2001..
Po latach różnych życiowych doświadczeń i refleksji tak oto zsumował przygodę swego życia ów myśliciel. Uważał, że jego przeznaczeniem było zmierzyć się z doświadczeniami, do których – przyznaje – nie był absolutnie przygotowany. A jednak coś takiego mu się przydarzyło. W mniejszym lub w większym stopniu tak mogłoby powiedzieć o sobie wiele osób. Tego rodzaju przygody nie sposób uniknąć, jeżeli autentycznie szuka się prawdy, miłości i pełni życia.
80. Uważam, że drugi okres osiowy wymaga obecności pełni bogactwa tradycji, które powstały i rozwinęły się w pierwszym okresie osiowym. Tradycje te trzeba na nowo pozyskać. Potrzeba jednak i czegoś więcej; potrzeba wrażliwości właściwej przed-osiowym formom świadomości, aby zmierzyć się z wyzwaniami, jakie stawia nam czas współczesny i przyszłość. Krótko mówiąc trzeba twórczo zinterpretować tradycję. Taka twórczość musi czerpać z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Owa twórcza interpretacja musi zachować mądrość przeszłości, to prawda, i budować na niej; jednak zarazem musi ona przemienić przeszłość w bardziej otwarty i poszerzony horyzont. Każda z tradycji, w sobie właściwy twórczy sposób, musi wejść w wymiar globalnej świadomości drugiego okresu osiowego. Tradycje te muszą odkryć punkt, w którym spotyka się kosmos, to co ludzkie i transcendencja. Muszą one rozwinąć zintegrowaną wizję życia w globalnym kontekście. Nade wszystko zaś muszą one poznać duchowe źródła poszczególnych dziedzictw i wykorzystać je do rozwiązania w sposób twórczy wspólnych problemów ludzkości. (Ewert H. Cousins, Christ of 21st Century, Continuum, New York 1998).
Cousins, zainspirowany teorią Jaspersa o epoce osiowej, w której działali greccy filozofowie, Budda, Lao-Tsy, żydowscy prorocy, greccy filozofowie, Zartustra, itd., tworzy wizję historii dzielącą dzieje ludzkie na okres przed-osiowy, osiowy i obecny drugi okres osiowy. Nie wiem, skąd różni autorzy czerpią inspiracje i pewność dla swoich wizji historii, w których jedne epoki, ze swoimi charakterystykami, ustępują miejsca innym epokom o innych charakterystykach. W każdym razie myślenie takie występuje u żydowskich proroków, w Apokalipsie NT, u Augustyna, aż po dzisiejszy model obecny w chrześcijaństwie propagujący teorię historii zbawienia. Inne kultury tworzą wizje dziejów progresywne lub regresywne, optymistyczne lub pesymistyczne. Cousins jest optymistą i ewolucjonistą. Uważa, iż żyjemy w epoce, w której wyłoniła się świadomość globalna, dzięki której spoglądamy na ziemię, ludzkie problemy i dzieje jakby z oddali kosmicznego statku. Jednym z najważniejszych znamion tej nowej epoki, według Cousina, jest fakt i konieczność spotkania się wielkich religii. Jest faktem, że łatwo dzisiaj spotkać ludzi, którzy czytają Pismo Święte, Koran, Upaniszady i kanon buddyjski, a zarazem zastanawiają się nad sensem i
wartością religii w ogóle oraz pytają się, czy i jak być w ogóle człowiekiem religijnym i co to znaczy. Panuje dziś przekonanie, że żyjemy w czasach przełomu. Może tak było od zawsze, może rzeczywiście nasze czasy są specyficzne, a może jedynie nam się wydaje, że takimi one są. Ponieważ jednak jesteśmy w środku owych przemian, nie potrafimy ani dokładnie wyznaczyć granic czasowych, czyli określić, kiedy ów przełom się zaczął, ani też podać jego główne cechy. Nie brak jednak wysiłków, aby rzeczy te dookreślić. Niektórzy mówią, że przełom ten wiąże się z epoką nowożytną, która miałyby się zacząć w Europie gdzieś w renesansie i przez oświecenie doprowadzić do aktualnego, kryzysowego okresu. Inni uważają, że czasy nowożytne się skończyły i mniej więcej od drugiej połowy XX wieku żyjemy w epoce postmodernistycznej lub nawet post-post-modernistycznej. Analizy na temat „post” mówią, że takiego przedrostku używa się, gdy pragnie się tak naprawdę powiedzieć „pre”, czy że zaczęło się coś nowego, czego jeszcze nie potrafimy określić.
81. Jestem przeciwny idei jakiejś nowej epoki, w której homo sapiens miałby żyć w harmonii, a to dlatego, że nadzieja wzbudzona przez tego rodzaju utopię usprawiedliwiła najkrwawsze masowe zbrodnie w dziejach ludzkości. (Francois Bizot, Le Portail, Editions de La Table Ronde, Paris 2000).
Bizot z pasją oddawał się studiom nad buddyzmem w Kambodży, gdy wybuchła tam rewolucja Czerwonych Khmerów, w której zamordowano kilka milionów ludzi. Sam Blizot przeżył, jednak z tragicznych doświadczeń nigdy do końca się nie otrząsnął. Zwątpił w mądrości wszystkich tradycji religijnych, które mogłyby człowiekowi przynieść pogodę ducha. Zwątpił też w świetlaną przyszłość ludzkości pod gwiazdą jakiejkolwiek religii czy ideologii.
82. Trzeba nieustannie pytać się, dlaczego tak straszliwe zbrodnie popełniane są w imię religii i pamiętając, że religia ciągle jest jeszcze czymś, co można zidentyfikować. Powrót religijności jest zjawiskiem właściwym dla współczesności naukowej, jest on sprzeciwem skierowany przeciwko wykorzenieniu spowodowanemu przez globalizację. Niestety, pozostał nam już tylko Bóg. (Jacques Derrida w jednym z ostatnich wywiadów).
Człowieka ogarniają po prostu mdłości, gdy spogląda na dzieje religii oraz na wiele z ich współczesnych przejawów (widowiskowe i puste liturgie, bałwochwalczy kult jednostek, pragnienie władzy i pieniądza, hipokryzja, itd.). Krytyka współczesna nie oszczędza religii, odsłaniając jej perwersję i ohydę. Dotyczy to wszystkich religii, nie tylko krytykowanego na Zachodzie chrześcijaństwa. A jednak człowiek nadal pragnie być religijny i nie potrafi być nie religijny. Bycie autentycznie religijnym dzisiaj nie może odbyć się bez przejścia przez noc ohydy religii, bez liczenia się z jej ciemnymi i złymi mocami. Religie i religijność nie są niewinne. Jakże jednak przetrawić w sobie ową ciemność i kontemplować światło, którego tak nam potrzeba? Czasami ludzie opuszczają religie będąc nimi zgorszonymi. Czasami dlatego, że przeczuwają, że ich dotychczasowa forma się wyczerpała i powstaje coś nowego, w czym odchodząc od tradycyjnych form religijności, po części nieświadomie uczestniczą. Inni zwracają się do przeszłości i w obliczu przemian, jakie zachodzą w świecie, uciekają w postawy restauracyjne, tradycjonalistyczne, integrystyczne. Inni zostają w dawnych strukturach i z tej perspektywy zmierzają się z przeszłością i współczesnością, mając nadzieje na lepsze jutro. Każda z tych postaw jest wyborem, ryzykiem i wyzwaniem.
83. Zwykło się obwiniać naukę i antyreligijną filozofię za upadek religii we współczesnym społeczeństwie. Znacznie uczciwsze byłoby obciążenie samej religii za jej klęski. Religia upadła nie dlatego, że została odrzucona, ale dlatego, że straciła znaczenie i stała się mętna i mdła, i zaczęła być postrzegana jako źródło zniewolenia. (Abraham Joshua Heschel).
W naszym podniszczonym, zmęczonym i niesprawiedliwym świecie istnieje wiele religii, które są mętne i mdłe. Nie wiem, czy zawsze tak było. Może tak, gdyż nie mniej mętne i mdłe są nowe religie lub reformatorzy, którzy stare wino sprzedają z nowymi naklejkami na butelkach. Inni jeszcze twierdzą, że uczestniczymy w przemianie starych religii lub wyłanianiu się religii nowych. Być może. Osobiście uważam, że wszystkie religie są systemami należącymi do wymiaru tego świata i muszą być tak samo niedoskonałe jak ten świat. Religie są bramami. Przez takie bramy trzeba wejść do ogrodu życia, lecz nie należy się w nich za długo zatrzymywać, a tym mniej jeszcze zajmować się ich niernym dekorowaniem, umacnianiem, bronieniem lub obalaniem.
84. Jest rzeczą normalną, że istnieje wiele religii. Prawdę mówiąc powinno być ich o wiele więcej. Uważam, że każdy człowiek powinien mieć własną religię; powinno być tyle religii, ile jest osób. (...) Wiele osób starało się ustanowić jedną jedyną religię, co jest oznaką absolutnej głupoty: nigdy nie będzie można stworzyć jednej jedynej religii. Jedną religię można ludziom narzucić przemocą, lecz tym sposobem niszczy się ich ducha, ich wolność; tym sposobem zniekształca się ich egzystencję i paraliżuje wzrost. (...) Każdy człowiek musi dojść do Boga na własny sposób i droga jaką przebędzie, nie zostanie nigdy przebyta przez kogoś innego. (...) Osoba religijna jest pokorna i otwarta na wszelkiego rodzaju inspiracje; jest poszukiwaczem, badaczem, eksploratorem, który pobiera naukę z każdego możliwego źródła. Taka osoba będzie uczyła się z Ewangelii, z Wedy i z Dhammapady; będzie uczyła się od Buddy, od Jezusa, od Zaratustry. Będzie uczyła się z wszelkiego możliwego źródła pozostając samym sobą. Nie stanie się naśladowcą, nie stanie się jakąś marną kopią. Zachowa własną autentyczność. (Osho, La mente che mente. Commenti al Dhammapada di Gautama il Buddha, Urra, Milano 1997).
Słowa oczywiste, choć brzmią jak utopia. A jednak takie przeświadczenie wibruje od zawsze w sercach jakże wielu ludzi. Może dziś dochodzi ono wyraźniej do głosu, a z powodu przemian zachodzących w świecie, takich jak wymieranie tradycyjnych religii oraz globalizacji, stanie się ono faktem, czy nawet koniecznością, aby rodzaj ludzki w ogóle przeżył. Nieśmiało szepcę do samego siebie: i ja chciałbym w jakiś sposób przyczynić się do tego procesu i wiem, że po części przynajmniej staram się go realizować w moim życiu.
85. Panie, Jednego dnia zachodzę do kościoła, Drugie do meczetu, I w każdej świątyni, Szukam tylko Ciebie. Dla Tobie oddanych Nie ma herezji, Nie ma ortodoksji, Gdyż wszyscy mogą widzieć Twoją prawdę bez zasłon. Niech heretyk trwa w swojej herezji, A prawowierny przy swojej ortodoksji. Twój wierny sługa sprzedaje perfumy: Potrzebuje esencji z róż Bożej Miłości. (Abū al-Fadl Allāmi).
No comment – tyle powinienem napisać, by nie profanować słów tego piętnastowiecznego islamskiego mistyka z Indii. Zarazem wiem, że nie mogę sprofanować ich kilkoma linijkami mojego komentarza, który dopisuję jedynie w imię wierności przyjętego tu gatunku literackiego wypisów z przypisami.
Powiem więc, że całym moim sercem, całym moim istnieniem, od zawsze i na zawsze, podpisuję się pod tymi słowami, czynię je moimi i chcę, aby one wpisywały się we mnie, jak długo jeszcze będę tu wędrował – a także i potem.
86. Cóż więc pozostaje z chrześcijaństwa? Jedynie pewna naga tożsamość, rodzaj czystego aromatu: pewien styl bycia, którego nie można objąć ramami chrześcijaństwa rozumianego jako „cywilizacja”, jako „doktryna” czy religia instytucjonalna. (Paolo Barone, Spensierarsi. Raimon Panikkar e la machina per cinguettare, Diabasis, Reggio Emilia, 2007).
To samo myślę o wszystkich innych religiach. Prawdę mówiąc od zawsze miałem takie przeczucie, choć wiele lat zabrało mi wyraźne sobie tego uświadomienie i jednoznaczne wypowiedzenie tej prawdy. Najpierw uświadomiłem to sobie wewnętrznie, potem starałem się nadać temu pewien zewnętrzny kształt. Religie przechodzą dziś intensywny proces destylacji, przemieniają się w coś, czego nie jesteśmy w stanie ani przewidzieć, ani kontrolować. Medytuję jednak nad zwiewną metaforą aromatu, która w przybliżeniu wyraża moje najgłębsze intuicje: być jak aromat, którego nie widać, którego jednak woń przenika do wielu zakamarków rzeczywistości. Nie oczekuję, aby wiele osób się ze mną zgadzało. Nie mogę jednak nie podążać drogą, która wydaje się być moja. Jeżeli ja nią nie przejdę, nikt inny tego za mnie w moim życiu nie dokona.
87. Najważniejszym fenomenem XX wieku nie była – i nie stanie się – rewolucja proletariatu, jak przed siedemdziesięciu, czy przed osiemdziesięciu laty przepowiadali marksiści, lecz odkrycie człowieka pozaeuropejskiego i jego duchowego kosmosu. (Mircea Eliade, Dziennik emigranta, 16.06.1952).
Gdy przed laty przeczytałem te słowa, zgorszyły mnie. Uważałem, że napisał je żyjący w zamkniętym świecie swoich teorii akademik, który nie wyciągnął żadnych konsekwencji z historii. Myliłem się. Byłem wtedy obolały z powodu syndromu post-komunizmu i XX-wieczne totalitaryzmy uważałem za główne znamiona współczesnych dziejów. Nie myślałem, by były one problemem przejściowym i wierzyłem, że jedynym rozwiązaniem mógł być „koniec świata”, na który po cichu liczyłem. Stąd wynikła moja religijność tak silnie naznaczona apokaliptyczną gorączką i ukrywaną rozpaczą. A jednak pewne formy totalitaryzmu przeminęły i po pewnym czasie przestały mnie palić do żywego stygmaty, którymi mnie one naznaczyły. Istotnym natomiast w mojej przestrzeni geograficznej i duchowej okazał się wielowymiarowy wpływ tradycji religijnych i filozoficznych Dalekiego Wschodu. Jak zaczęły się moje spotkania ze Wschodem? W czasach szkolnych zafascynowała mnie postać Rabindracha Tagore. Powieść Jamesa Jonesa Stąd do wieczności zwróciła mi uwagę na kwestię „non violence” i osobowość Gandhiego. Poza tym zaciekawiłem się wtedy teatrem Jerzego Grotowskiego, dla którego joga i Indie były czymś ważnym. Następnie przezytałem książką Dechaneta o jodze chrześcijańskiej, dzięki Mertonowi zacząłem interesować się buddyzmem, a hinduizmem z powodu takich osób jak J. Monchanina, H. Le Saux i B. Griffiths. Potem już potoczyło się to samo dalej: był John Main i Phil Kapleau, Herman Hesse i Czesław Miłosz, Emil Cioran i Raimon Panikkar. Mógłbym tą listę rozwinąć i pogłębić, wspominając nawet o moich podróżach do Indii. Gdy jednak wczoraj spacerowałem po brzydkich przedmieściach Werony, w pewnym ciemnym zaułku natknąłem się na grupę młodych emigrantów z Indii, w których naprawdę nie było nic duchowego. Wracając z tego spaceru do domu pytałem się nie tylko jak pogodzić moje lektury Biblii i Filokalii z Upaniszadami, buddyjskimi sutrami, Lao Tsym i medytacją, lecz także jak myśleć o wzajemnym
oddziaływaniu na siebie Wschodu i Zachodu w kontekście ubogiego, konającego „Południa”, które żyje tuż obok mnie na bogatej „Północy”?
88. Pomyśl tylko, że przez wiele lat żyłem w Azji i tu i tam kupowałem statuetki Buddy, nigdy jednak nie pytając się, cóż on robił siedząc z zamkniętymi oczyma, z dłońmi złożonymi na brzuchu. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by się nad tym zastanowić. Pewnego dnia jednak zapytałem się o to i także zacząłem to robić. (Tiziano Terzani, La fine è il mio inizio. Un padre racconta al figlio il grande viaggio della sua vita, Longanesi, Milano 2006).
Terzani to taki włoski Kapuściński. O ile jednak Kapuściński w swoich reportażach i egzystencjalnej wędrówce poszedł w kierunku etyki, o tyle Terzani poszedł w kierunku mistyki. Ów włoski reporter przez wiele lat żył na dalekim Wschodzie i w swoich książkach opisał wojnę w Wietnamie, tragedię Kambodży, dramat i piękno Chin, Indii i Tajlandii. Potem zaniechał podróży i zaczął pielgrzymkę w głąb swego serca, którą pięknie opisał w swoich ostatnich książkach. Zastanawia, jak to możliwe, że żyjemy dosłownie obok wielkich duchowych problemów i osób, a jednak ich nie widzimy. Potem coś nagle nas dotyka, zachodzi w nas przemiana i zaczynami podróżować w zupełnie innym kierunku, podejmujemy pielgrzymkę w głąb. Może się to dokonać na Wschodzie, na Zachodzie, na Północy i na Południu. Geografia serca jest bowiem inna niż geografia świata.
89. Zachód wchodzi przez okno i w końcu podbija Azję, nie zawłaszczając sobie jej terenów, lecz duszę. (Tiziano Terzani, Un indovino mi disse, Longanesi, Milano 1995).
Terzani pisze o umieraniu Azji, jej tradycji i specyfiki, gdyż zalewa ją fala współczesnej masowej kultury Zachodu. Można jednak także dostrzec ruch przeciwny, może nie tak spektakularny, a jednak silny i ważny. Jest to wpływ Azji na wielu ludzi Zachodu – jest on ogromny. Analogią która mi się natychmiast nasuwa jest podbój starożytnej Grecji przez Rzym. Rzymianie podbili Greków, jednak sami zostali podbici i przemienieni przez ich myśli i ducha, które potem przekazali dalej.
90. ...niezależnie od losu wyznań religijnych powinniśmy zachować „wiarę filozoficzną”, czyli wiarę w transcendencję, jako istotną cechę naszego człowieczeństwa. (Czesław Miłosz, Czego nauczyłem się od Jeanie Herach?, w To, Znak, Kraków 2000).
Poeta powtarza tu prawdopodobnie słowa filozofki i bliskiej przyjaciółki. Rzeczywiście, nie jesteśmy dziś pewni losu wierzeń i religii. Nie wiemy, jakie jeszcze przemiany je spotkają i dlatego też tak do końca się im nie powierzamy, co i dobrze. Ponieważ jednak od wieków przyzwyczailiśmy się, że tradycje religijne są stabilnymi i pewnymi wehikułami, za pomocą których poruszamy się w zmiennej rzeczywistości, z rozpaczą w oczach spoglądamy jak te kolosy rozpadają się i znikają, a nasza wiara staje się bezdomna. Jak bowiem radzić sobie w szerokim oceanie rzeczywistości mając do dyspozycji jedynie kawałek złamanego masztu?
91. Ara he pistis eks akoes - Fides ex auditu – Wiara z nasłuchu. (Rz 10, 17)
Człowiek daje wiarę temu, co słyszy. Nie usłyszy jednak, jeżeli nie będzie nasłuchiwał. Nie chodzi więc jedynie o takie lub inne głoszone treści, lecz o nasłuchiwanie. Nasłuchuj, a nauczysz się słuchać, słuchając, dosłyszysz niewymowny nurt wiary przenikający wszystko – nawet bezkresną przestrzeń oceanu rzeczywistości i jego fale, które tobą miotają.
92. Na początku była wiara – dziecinna, ufność – niepotrzebna i złudzenie – niebezpieczne. Wierzyliśmy w Boga, ufaliśmy ludziom i żyliśmy złudzeniem, że każdy z nas przechowuje w sobie święty blask światła Szekiny, nosi w oczach i w duszy odbicie obrazu Boga. Było to źródłem, jeżeli nie głównym powodem wszystkich naszych nieszczęść. (Elie Wiesel, Noc, WL, Kraków 2007).
Nie trzeba przechodzić przez Auschwitz, aby dojść do tego rodzaju wniosków.
93. To, co myślimy na temat Boga przerasta to, co o Nim mówimy, zaś to jakim On jest przerasta to, co na Jego tam myślimy. (Augustyn z Hippony, De Trinitate).
Apofatyczne doświadczenie i przeświadczenie. Słowa są niczym w stosunku do myśli, a myśl niczym w stosunku do rzeczywistości. Stąd też względność wszystkich doktryn, rytów, instytucji, symboli i majestatyczna wspaniałość rzeczywistości. Stąd pochodzi potrzeba wychodzenia „poza”, coraz dalej i dalej. Stąd narzucająca się nieodparta potrzeba pełnego wymowy milczenia.
94. Credo qui absurdum.
Zwrot przypisywany Tertulianowi, który choć nie znajduje się w znanych nam jego dziełach, trafnie wyraża proponowane i przeżywane przez tego myśliciela napięcie między rozumem i wiarą, zrozumieniem i zawierzeniem, religią i nauką, itd. Jakąż zawrotną karierę zwrot ten zrobił w dziejach. Historia tego zwrotu, w różnych przebraniach i formach, jest fascynująca. Z jednej strony wiara nie jeden raz stawała się pociechą dla ludzi udręczonych poczuciem absurdu rzeczywistości, z drugiej nie jeden raz to właśnie wiara dawała poczucie absurdu.
95. Credo ut intelligam (św. Anzelma, Proslogion, 1).
Oto etykieta olbrzymiego nurtu zachodniej kultury filozoficznej i teologicznej złaknionej racjonalnego poznania. Jej deformacją byłby fideizm i ślepa wiara, przeciw którym występowały różne nurty filozoficzne. Tym czasem wiara to pewien dynamizm egzystencjalny, pewien styl życia, który obejmuje także myślenie, lecz się do niego nie ogranicza.
96. Estin de pistis epizomenon hypostasis, pragmaton elegchos ou blepomenon. Est autem fides sperandum substantia rerum, argumentum non apparentium. (Hbr 11,1).
Jakkolwiek byśmy zdanie to przełożyli, (np. Wiara jest spodziewaniem się rzeczy, dowodem na coś, czego nie widzimy), najistotniejszym jest tu związek wiary, nadziei i niewidzialności. Nie chodzi tu jedynie o wymiar czasowy, najczęściej na zdanie to narzucany, który wynika z pewnej „choroby na czas”, czyli na widzenie wszystkiego w wymiarze historycznym. Wtedy wiara jest czekaniem na nastanie lub osiągnięcie czegoś w przyszłości. Tym czasem wiara dotyczy nade wszystko wymiaru niewidzialnego i niepojętego rzeczywistości. Wiara wiąże się z nadzieją, a ta nie jest kwestią czasu przyszłego lecz niewidzialności. Taka wiara czuje się obco i bezdomnie w wierzeniach mówiących jedynie o spełnieniu się czegoś tam w bliżej nie określonej przyszłości.
97. Nie ma takiego zła, które by na dobre nie wyszło. (Przysłowie).
Nie wiem, kiedy i z kogo ust po raz pierwszy usłyszałam te słowa. Może od matki? Zbliżonym powiedzeniem było to, którego używał mój dziadek Michał, który mówił: Będzie dobrze, a nawet jak nie będzie dobrze, to też będzie dobrze. W każdym razie świadczą one o ontologicznym optymizmie, nawet jeżeli pogodzenie się z tym stanem rzeczy wiąże się z przejściem przez ucho igielne paradoksu. Stoi za tym powiedzeniem również przekonanie, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że zawsze jest jakieś rozwiązanie i że nawet brak wyjścia i rozwiązania, jest rozwiązaniem, które jest dobre i słuszne, nawet jeżeli tego nie rozumiemy i nie potrafimy wytłumaczyć. Myślę, że w sumie jest to wyraz głębokiej religijności, która po prostu powierza się Bogu, światu, człowiekowi. To dlatego uważam się za człowieka dogłębnie religijnego. To z powodu tego przeświadczenia nie jeden raz rzucałem się na rzeczy niemożliwe, podejmowałem wyzwania, które mnie przerastały. Zawsze bowiem miałem przeczucie, że „Coś” mnie prowadzi i przeprowadzi. Nie ochroniło mnie to jednak od wielu i dogłębnych odczuć zwątpienia i rozpaczy, w które jednak nie bałem się zstępować, gdyż gdzieś na ich mrocznym dnie przeczuwałem istnienie „drugiego dna”, czyli światła. Moje ograniczenie polega na tym, że nie znam sytuacji życiowej bez tego poczucia zawierzenia – nie została mi dana łaska niewiary, jeżeli ona w ogóle mogłaby istnieć.
98. Jesteśmy skazani na wieczność. (Justyn Popowicz).
Przydarzył mi się kiedyś taki sen. Zabiłem się i gdy tylko umarłem, przebudziłem się w takim samym świecie, w tej samej sytuacji, z której uciekałem przez samobójstwo. Rozpacz. Z labiryntu bytu nie można się było w żaden sposób wydostać. Dopiero potem w buddyjskich księgach przeczytałem o prawie wiecznych narodzin i śmierci. Podobnie mało pocieszającymi były okropne teorie niektórych chrześcijan o przeznaczeniu (do nieba lub do piekła). Mimo wszystko nie zaprzestałem szukania dróg wyjścia z tej matni.
99. Istnieje wiara, która nawet odrzucana, przywodzi do kościoła i przed obrazy cierpienia, które przenikają dźwięki mówiące o tym, w co się nie wierzy, a co wypełnia człowieka bardziej niż jakiekolwiek credo. (V. Andreoli, Zrozumieć cierpienie, Homini, Kraków 2009).
Oto głos człowieka, który wstąpił na ścieżkę wiary bezdomnej, ale o tym nie wie.
100. ...jeżeli silna jest u ludzi nadal potrzeba wiary, jest to, zwłaszcza u młodych pokoleń, wiara bezdomna, poszukująca, jednak niekoniecznie zwracająca się ku chrześcijaństwu. (Czesław Miłosz, Metafizyczna pauza, Znak, Kraków 1995).
Na żywot i dzieło Miłosza spoglądam z podziwem i szacunkiem, a zarazem z dystansem właściwym wnukowi, gdyż pod względem pokoleniowym nasza relacja jest właśnie taka. Poeta ten był dla mnie przewoźnikiem. Podwiózł mnie na drugi brzeg i gdy myślałem, że zostawi swą tratwę i będziemy dalej wędrować razem przez dziewicze krainy wiary bezdomnej, których nie ma w atlasach żadnych religijnych doktryn, Miłosz taktownie i delikatnie dał mi do zrozumienia, że to nie jest jego przeznaczeniem. Pomógł mi nawet wysiąść na nowy ląd, lecz potem nagle wskoczył na swą tratwę, czule mi pomachał i odpłynął w kierunku skąd wypłynęliśmy. Nie wiem jednak, czy tam dotarł, gdyż jego postać szybko rozpłynęła się w mgle. Potem długo jeszcze rozmyślałem o jego słowach na temat wiary bezdomnej. Rozmyślania te rozpisały mi się w książkę.
Wiara
1. Wiara może nie jest najgłębszym i najważniejszym nurtem rzeczywistości, jednak na pewno z owym nurtem, którego nie potrafimy nawet nazwać, jest związana.
2. O wierze mówią wierzący i niewierzący, czyli wierzący inaczej lub w co innego. Wierzącym zdaje się, że mówią o wierze z jej wnętrza, zaś niewierzący myślą, że mówią o niej z zewnątrz. Jednak mówienie z wnętrza lub z zewnątrz wiary nasyca jedynie odmiennym kolorytem różne metafory na temat wiary.
3. Wiara jest jak skała. Tak myśli się na jej temat, gdy patrząc na świat ma się wrażenie, że wszystko w nim się zmienia. Stałość wiary przeciwstawia się zmienności świata. Tu świat, tam wiara, a jeszcze dalej Bóg. Zmienny świat jawi się jako straszny i zły, bo przemijający, wiara zaś jako dobra, bo nie podlegająca napawającej strachem logice zmiany. Wiara staje się szalupą umożliwiającą ucieczką z tonącego okrętu tego świata. A jeżeli przemijalność jest dobra, bo po prostu jest? A jeżeli przemija także wiara? – zapytał mnie pewnego wieczoru Heraklit, a przechodzący akurat obok nas Lord Jim dodał: A jeżeli ucieczka na szalupę ze statku, któremu grozi zatopienie, to jedynie godny potępienia i wstydliwy akt podyktowany strachem?
4. Łatwiej jest zawierzyć wymiarowi niewidzialnemu, nie podlegającemu doświadczeniu i zmysłom, niż kruchej i zmieniającej się sferze zjawisk tego świata. Mogę zawierzyć Bogu, którego nigdy nie widziałem, trudniej jednak zawierzyć szeroko pojętemu światu i samem sobie, zwłaszcza gdy zna się kruchość świata i doświadczyło się własnej słabości. Zawierzenie Bogu może uczynić znośniejszym bytowanie w świecie i obcowanie z samym sobą. Wcześniej jednak trzeba uczynić założenie (metafizyczne), że płynność świata
jest czymś gorszym, a stałość absolutu czymś lepszym. Mogłoby to oznaczać, że człowiek, przerażony niestałością świata i na jego podstawie, wymyśla, stwarza sobie świat stały i niezmienny i jemu się powierza (dla pociechy i aby przeżyć). Może jednak tego rodzaj myślenie – bardzo rozpowszechnione – jest w sumie efektem niezwykle atrakcyjnego skądinąd dualizmu dzielącego rzeczywistość na zjawiska i idee, na cienie i rzeczywistość, na świat i Boga.
5. Można też mówić o wierze jako skale. Wtedy wiara oznacza stałość przekonań i zasad postępowania, którym przeciwstawia się niestałość uczuć i zmienność myśli. Gdy tylko napisałem te słowa z pamięci wyłoniła mi się uśmiechnięta twarz filozofa, który mówił, że jedynie krowa nie zmienia poglądów. Skąd jednak wiedział on, że krowa poglądów nie zmienia?
6. Wiara jest jak ziarno, które z pływem czasu rozrasta się w ogromne drzewo. Metafora wzrostu, ewolucji lub rozwoju jest dokładnym przeciwieństwem myślenia o wierze jako skale. Mówi ona o początku i kresie wiary, o jej fazie niedoskonałej i o jej formie doskonałej. Zdaje się jednak, że forma doskonałej wiary nie istnieje, jeżeli bowiem by się pojawiła, musiałaby zniknąć w Bogu. A może wiara, to powszechny ruch wszystkiego ku Bogu, z Boga i w Bogu?
7. Jeżeli wiara jest spoza świata i prowadzi poza ten świat, to co dzieje się z nią, gdy tam się dotrze?
8. Można mówić, o historii wiary czyli o dziejach i ewolucji wierzeń oraz o wierze konkretnego człowieka, który wiarę pozyskuje, pielęgnuje, traci, koryguje, rozwija.
9. Wiara jest łaską, czyli darem. Metafora ta mówi, że wiara pochodzi spoza człowieka i wiedzie go do czegoś poza nim. Tu jednak pojawi się kłopotliwy problem tego, dlaczego jedni podobno dar ten otrzymują, a drudzy nie.
10. Metafora wiary jako środka, jako czegoś koniecznego dla osiągnięcia pewnego celu. To w obrębie tej metafory mówi się, że wiara jest do zbawienia koniecznie potrzebna. Byłyby więc ona rodzajem biletu - powiedział mi smutny kibic, który nie dostał biletu na mecz jego ulubionej drużyny.
11. Wiara jako środek jest także rodzajem magnesu, który wiąże ze sobą ludzi, tworząc z nich wspólnotę wierzących. W tym miejscu jednak lepiej zaniechać rozmyślań o meczu, kibicach i biletach.
12. Wiara jako światło. Bez wiary człowiek nie widzi i nie rozumie, jakby znalazł się w ciemnym pomieszczeniu. Światło wiary objawia mu, gdzie jest, co znajduje się w koło i w jakim kierunku powinien podążać.
13. Niektórzy mówią o ciemności lub nocy wiary. Wiara bowiem może oślepić, sparaliżować umysł i zmysły.
14. Jedni psychologowie podkreślają dobroczynny wpływ wiary na rozwój człowieka, która wiedzie go do dojrzałości i pełni człowieczeństwa. Inni mówią o patologiach i zagrożeniach, jakie wiara stwarza w rozwoju i zdrowiu człowieka. Niektórzy uznają wiarę za objaw zdrowia, inni zaś za chorobę.
15. Wiara może więc oświecać lub oślepiać, odsłaniać prawdę lub od niej oddalać. W sferze uczuć może prowadzić zarówno do dojrzałości, jak i do patologii. W sferze ciała - no cóż, to najmniej rozwinięta sfera, jednak powiedzmy, że od strony pozytywnej wiara mówi o przemijaniu, a zarazem o przemienieniu i nieśmiertelności ciała, zaś od strony negatywnej wiedzie do zgubnego ignorowania go.
16. Wiara nie jest perwersją, jednak może prowadzić do zachowań perwersyjnych.
17. Czy wiara jest wolnością, czy zniewoleniem? Człowiek wybiera ją, czy też narzuca się mu ona tak nieodparcie, że nie ma on wyboru?
18. Wiara może być szczęściem, lecz może być także udręką; może budzić radosny lub szalony uśmiech, lecz może też być śmiechu warta.
19. Wiara oczyszcza lecz sama też musi być oczyszczona.
20. Wiara może wskazywać na głębię i na coś wewnętrznego. Może też być zewnętrzną doktryną i pustym rytuałem.
21. Wiara jest obecnością, relacją i poznaniem. Istnieje w niej wymiar ontyczny, relacyjny i poznawczy. Innymi słowy wiara to: sanskryckie śraddhā, herajskie aman i greckie pistis.
22. Rozmyślać o wierze, to jak zasiadać w parlamencie, w którym zebrało się wiele różnych osób: każda z argumentami za i przeciw, z opasłymi tomami lub krótkimi frazami. Jedni żywo gestykulują, inni siedzą nieruchomo. Natrętni dziennikarze kręcą się tu i tam, a telewizyjne kamery pragną przekazać na żywo racje z tego zgromadzenia. Mój umysł jest jak parlament, z którego nie wiem, jak się wydostać – a już na pewno nie chcę dostać się w światło kamer lub przed mikrofony dziennikarzy.
23. Wyobraźmy sobie, że w koło nas nie ma żadnych religii i kościołów, nie ma doktryn, natchnionych ksiąg i świętych autorytetów. Znaleźliśmy się w przestrzeni, której nie przecinają żadne ścieżki wydeptane przez mędrców, proroków, kapłanów; nie przeszedł tędy jeszcze żaden Abraham, Budda, Mojżesz, Jezus, Mahomet – nie ma świątyń, bibliotek, uniwersytetów. Nie wiemy, czy jakimś cudem udało się nam cofnąć w dziewicze „przed”, czy też wkroczyliśmy w ziemię jałową katastroficznego „po”. W każdym razie nie ma tu – jeszcze albo już – wielu powszechnie używanych słów. Jakże w tej krainie nazwać i opisać to coś, co zazwyczaj określamy słowem wiara?
24. Czy można myśleć i mówić (w jakimkolwiek języku) o wierze nie używając słowa wiara? Czy słowo wiara pojawia się wraz wiarą? Czy też wiara to „coś”, co można by nazwać inaczej? Czy można znać słowo wiara, nie wiedząc, z własnego doświadczenia, czym ona jest? Czy możliwą jest także sytuacja odwrotna, to znaczy taka, w której, ma się to „coś”, co inni nazywają wiarą, jednak samemu tego tak nie nazywając i praktycznie nie wiedząc, że się wiarę ma? Czy o wierze można myśleć i mówić „innymi słowami”, to znaczy nie powtarzając utartych formuł, nie odwołując się do metafor, analiz i definicji już istniejących - słowem: nikogo nie naśladując? Czy można myśleć i mówić o wierze bez ogromnego bagażu jaki tworzą języki, religie, święte księgi, ryty, teologie, filozofie, filologie, psychologie, socjologie? Tego rodzaju medytacja pobudza wyobraźnię i daje do myślenia. Nie potrafimy jednak myśleć o wierze poza krainą słów, w której występuje także słowo wiara.
25. Istnieje ogromna liczba najróżniejszych studiów, na podstawie których można zrekonstruować etymologię i podstawowe znaczenie słowa wiara w naszej kulturze. Hebrajskie aman to tyle co być podstawą, być niewzruszonym podłożem, z którego wywodzi się forma he’emin, czyli wierzyć, zaufać, powierzyć się. Człowiek na aman odpowiada swoim amen.
26. Hebrajskie he’emin zostało przełożone na grekę przez pisteuein i praktycznie znaczy to samo, czyli wierzyć, powierzać się, oddać komuś, zaufać. Formą
rzeczownikową tego słowa jest pistis, czyli wiara, zaufanie, spodziewanie się pomocy. Pistis wywodzi się od peitho i ma także związek z foedus (skąd potem łacińskie fides), lecz nic go nie łączy z episteme (epi-istemai – wiedza, poznanie, nauka) – pomimo wspólnych słowom pistis i episteme czterech kolejnych liter „pist”. Co nie znaczy, że w dziejach wiara i wiedza nie żyły w serdecznych lub konfliktowych związkach, często nawet zamieniając się rolami.
27. Greckie pisteuein na łacinę przetłumaczono jako credere, zaś pistis jako fides, co potem znalazło swoje przedłużenie w językach romańskich (wł. credere – fede; fr. croir – fois lecz także croissance; itd.). W języku niemieckim mamy zaś czasownik glauben (wierzyć) i rzeczownik die Glaube (wiara); zaś w angielskim believe (wierzyć w coś, w kogoś), obok którego występuje jeszcze trust (ufać, powierzać się komuś) oraz rzeczownik faith (wiara) lub creed (doktryna).
28. W polskim używamy słów wierzyć i wiara – podobnie brzmiące słowa występują w innych językach słowiańskich. Greckie pistis i łacińskie fides tłumaczono na starosłowiańskie wēra, przez co rozumiano przeświadczenia, przekonanie, pewność, że coś jest prawdą, że jest prawdziwe. A może źródeł polskiego słowa wiara należałoby szukać w sanskryckim virya, tzn. moc, siła, wytrwałość?
29. W sanskrycie wiarę oznacza się słowem śraddhā (śrad–dhā). Śrad- wskazuje na rozluźnienie, rozwiązanie, zrelaksowanie i nawiązuje do serca i prawdy (satya), zaś dhā- wiąże się ze złożeniem, usytuowaniem, położeniem. Można więc mówić, że wiara to ufne powierzenie czemuś własnego serca, skutkiem czego osiąga się pokój, można być bez udawania i w wolności. Nade wszystko dlatego, że żyje się wtedy w zgodności z ŗta, porządkiem świata. Wiara w takim znaczeniu jest dynamizmem przenikającym całą rzeczywistość: świat, człowieka i Boga.
30. Wiara to poczucie pewnego oparcia i akt powierzenia się czemuś lub komuś.
Wiara to świadomość posiadania jakiejś podstawy i jednoczesne świadome powierzanie się jej. Wiara jest wpisana w naturę człowieka, Boga i świata.
31. Pomyślmy o wierze żonglując trzema elementami, którymi są: człowiek – podstawa – powiązanie. Nasza myśl je wyszczególnia jako trzy elementy, jednak w rzeczywistości są one nierozdzielne, tworzą jedną całość, wzajemnie się warunkują i przenikają. Jeżeli jednak silić się na intelektualne podziały, to można powiedzieć, że wiara choć zakorzeniona w człowieku i dotycząca jakiejś podstawy (ta może mieć wiele imion), jest nade wszystko tym, co człowieka łączy z ową podstawą.
32. Mogę postawić stopę o krok dalej, jeżeli wierzę, że istnieje tam stały grunt podobny do tego, jaki odkryłem pod sobą, uświadamiając sobie że stoję. Stoję, gdyż coś mnie podtrzymuje, czemu może towarzyszyć świadomość tego, że stroję. Taka podstawowa wiara, wiara wpisana w naturę człowieka, wiara egzystencjalna, pokrywa się z faktem i ze świadomością życia, istnienia, bycia tu i teraz. Życie, istnienie, ziemia, to podstawy, którym się powierzam. Po części istnieją poza mną, a po części we mnie. Wiara to łącznik między mną i tymi podstawami.
33. Powierzam się ziemi i mocą tej wiary i wykonuję krok. Wiara wiąże mnie z ziemią i umożliwia chodzenie. Czyniąc krok powierzam się ziemi i mojej wierze w istnienie jej tam, gdzie postawię stopę. Utrata takiej wiary – można to sobie wyobrazić – sparaliżowałaby całkowicie życie. Jeżeli jednak postawię stopę na grząskim gruncie, moja wiara w stabilność świata zachwieje się. Podobnie będzie w wypadku trzęsienia ziemi. Człowiek w wędrówce życia często natrafia na grząski grunt i doświadcza trzęsień ziemi, odkrywając tą drogą prawdę o niestałości tego świata. Z powodu takich doświadczeń jego wiara w stałe i niewzruszone podstawy rzeczywistości staje się ostrożna i krytyczna. Innymi słowy, przestaje być wiarą naiwną i bezwarunkową. Czy jest to jednak wtedy jeszcze wiara? Z podobną wiarą-niewiarą odnosimy się do wszystkiego, co istnieje: ziemia, droga, jedzenie, drugi człowieka, słowa, teorie, autorytety, Bóg. Życie jest wędrówką między wiarą i niewiarą, między pewnością i zwątpieniem.
Poczucie niestałości może doprowadzić do rozpaczy i szaleństwa. Lecz także poczucie niewzruszoności pewnych zasad może zaowocować depresją i neurozą.
34. Jak byśmy się poczuli, gdyby udało się nam, ni stąd ni zowąd, zawiesić osąd rozumu, który ukształtował się na podstawie wielu doświadczeń oraz powszechnie panujących i wpojonych nam opinii, postawili nogę na wodzie... i zaczęli po niej iść?
35. Można mówić o wierze percepcyjnej, czyli naszej pewności, że to co postrzegamy, istnieje niezależnie od naszych spostrzeżeń i poznania, rozumienia i interpretacji. Wiara taka wcale nie jest łatwa, biorąc pod uwagę częste przeświadczenie, że wszystko jest jedynie snem lub wytworem naszej wyobraźni. Pamiętam takie okresy w moim życiu, gdy wydawało mi się, że świat nie istnieje lub że jest jedynie marzeniem lub koszmarem i myślami uciekałem do Boga mówiąc sobie, że skoro On jest i jest Stwórcą, to realnym jest także świat. Można by powiedzieć, że w moim zrozpaczonym solipsyzmie wymyślałem sobie Boga, aby nie zwątpić lub móc zaakceptować istnienie świata. Raz wiara w Boga prowadzi do świata, kiedy indziej wiara w świat otwiera drogę do Boga. Co jednak jest drogą do człowieka i ku czemu wiedzie zaufanie człowiekowi? Do świata i do Boga.
36. Człowiek w wędrówce swego życia przechodzi od wiary przez zwątpienie do kolejnej wiary, szukając niewzruszonej, absolutnej podstawy istnienia. Taką podstawę często nazywa Absolutem, a akt zawierzenia, religijnym aktem wiary. Taka wiara przechodzi przez różne próby.
37. Naturalny instynkt czy dynamizm wiary sprawia, że nie ulegamy radykalnej rozpaczy obejmującej zwątpieniem wszystko i wszystkich. Wiara działa jak amortyzator w zderzeniu ze światem, Bogiem i drugim człowiekiem.
38. Wiara to pewien instynkt i dynamizm, które sprawiają, że człowiek zawsze szuka w swym życiu jakiejś podstawy. Brak wiary w jakąkolwiek podstawę uniemożliwiłby życie. Słusznie więc mówiono, choć w trochę innym kontekście, że brak wiary (jakiejkolwiek) jest contro naturam. Wiara jest elementem konstytutywnym rzeczywistości.
39. Wiara nie jest jakimś tam, udzielonym nam z łaski naddatkiem do życia, lecz jest wpisana w samo życie, jest dynamizmem życia, jest życiem.
40. Nie ma ludzi nie wierzących - co najwyżej są ludzie nie uświadamiający sobie swojej wiary lub zaprzeczający takim lub innym wierzeniom lub pewnym aspektom wierzeń. Nawet niewiara jest wiarą w niewiarę.
41. Wszystko przesycone jest wiarą, nie tylko każdy człowiek, lecz także drzewa i kwiaty, kamienie i ptaki, obłoki i rzeki. Słowem – cały świat, który przenika Duch, który nie wiadomo skąd pochodzi i dokąd zmierza, a jednak jest. Nie należy więc przesadzać z elementem intelektualnym lub wolitywnym wiary człowieka, bo człowiek częściej jest poznawany, niż poznaje, częściej jest chciany, niż chce, częściej jest posiadany, niż posiada.
42. Wiara nie jest ‘czymś’ co się ‘ma’ – wiara po prostu jest; nie można jej ‘stracić’ lub ‘nie mieć’, co najwyżej można jej nie czuć, nie uświadamiać sobie lub nie żyć według niej.
43. Wiary rozumianej jako dar nie należy uprzedmiotawiać, czyniąc z niej „coś” co się „dostało i ma”, jakby to była „rzecz”. Wiara jest nie tylko czymś, co się ma, lecz także – jeżeli nawiązywać do metafory posiadania i rzeczy – czymś co ma nas - podobnie jak życie. Z jednej bowiem strony „mamy” życie, a z drugiej to ono „ma” nas. Posiadamy życie w nie mniejszym stopniu niż ono nas posiada. Podobnie jest z wiarą.
44. Istnieją rzeczy, których nie możemy posiadać, gdyż posiadanie ich, a nawet już samo pragnienie ich posiadania, unicestwia je. Klasycznym tego przykładem jest miłość i miłowana osoba. Podobnie rzecz ma się z wiarą. Nie jest ona czymś, co się posiada, lecz czymś, co żyje w nas i czym żyjemy. Wiara jest tak sprzężona z życiem, że nie można jej traktować jak „jakiejś tam rzeczy”.
45. Jeżeli wiarę uzna się za szczególny naddatek, udzielony niektórym wybranym przez jakiegoś tam Boga, za cnotę „teologiczną”, czyli pochodzącą od samego Boga i do Boga wyłącznie się odnoszącą (jakby inne sprawy życia i śmierci takimi nie były), wiara odrywa się od życia, a życie od wiary. Wierzyć znaczy wtedy odwracać się od życia, gdyż oddawanie się życiu może grozić utratą wiary. Ludzie tak podchodzący do wiary nie żyją, lecz owijają się w wierzenia, jak w całun, czekając na życie po życiu. Są to żywoty niespełnione, życia nie przeżyte, istnienia przesiedziane w poczekalni.
46. Kiepskie teorie o „życia po życiu” powymyślali „uciekinierzy”, którzy z własnych lęków pobudowali klatki, w których się pozamykali i do których naganiają innych twierdząc, że tym sposobem się zbawią. Owi uciekinierzy i naganiacze mają wiele imion i jest ich legion.
47. Wiara jest mostem ku rzeczywistości. A ponieważ jednym z „elementów” lub „wymiarów” rzeczywistości jest Bóg (inny od niej, choć od niej nie oddzielony), wiara łączy człowieka z Bogiem. Łączy go jednak ona także ze światem, z innymi ludźmi i z nim samym. Wiara jest spoiwem. Jest relacją – nie można traktować jej jako wyizolowanej rzeczy samej w sobie.
48. Rzeczywistość to wszystko to, co jest i co jawi się naszej świadomości. Rzeczywistością jest kamień, moje poznanie kamienia, mój sen o kamieniu oraz sen kamienia o mnie. Rzeczywistość to drzewa, ptaki, obłoki, ludzie, Bóg i ja; rzeczywistość to moje poznanie tych elementów rzeczywistości oraz bycie przez
nie poznanym. Innym słowem na rzeczywistość może być słowo wszechbyt, które bardzo lubię, choć nie wiem dlaczego.
49. Rzeka, dwa jej brzegi i most tworzą jedną całość i każdy z tych elementów ma sens jedynie w relacji z pozostałymi trzema elementami i w powiązaniu z całym pejzażem. Wiara jest jak most.
50. Słowo wiara – jak każde słowo – egzystuje w szerokim kontekście języka i innych słów. Jest jak jeden z supłów ogromnej sieci i wiąże się dosłowne ze wszystkim, co istnieje. Litania słów związana bezpośrednio lub pośrednio ze słowem wiara jest nieskończona i obejmuje całą rzeczywistość: świat, człowieka, Boga. Nie jest to słowo statyczne, nieruchome, jak jakaś rzecz (rzeczownik), lecz słowo zawierające także wymiar dynamiczny (czasownik). Skutkiem czego zabarwia sobą inne rzeczy i słowa i trwa nie tylko w przestrzeni (rzecz-ownik), lecz także w czasie (czas-ownik). Mówimy bowiem nie tylko „wiara”, lecz także „wierzę”. Czasownikowa forma słowa wiara, czyli wierzyć, wierzę, wierzysz, wierzymy, zabarwia sobą wszystkie wymiary rzeczywistości i dlatego też można mówić o pewnej wizji rzeczywistości opartej na wierze.
51. Słowo wiara kojarzy się nam i kojarzy nas z olbrzymią gamą uczuć, obrazów, teorii, miejsc, rzeczy i osób.
52. Jedna rzecz to powiedzieć: Bóg jest (lub Go nie ma), a co innego zawołać: Mój Boże. Czym innym jest toczyć spór o istnienie świata, co innego powiedzieć: świecie nasz. Można powiedzieć: jesteś, a można wyznać: kocham cię. Przejście od „jest” do „mój”, od „istnieje” do „kocham”, umożliwia nam tkwiący w nas dynamizm wiary.
53. Wiara przeżywana jako podstawa i dynamizm wpisany w naszą naturę jest początkiem i kresem myślenia. Myśl zdaje sobie sprawę z istnienia wiary, jednak
nie jest w stanie wtargnąć do jej wnętrza. Umysł wobec wiary jest jak dłoń wobec ognia: może się do niego zbliżyć i poczuć bijące zeń ciepło – jeżeli jednak posunie się za daleko, poparzy się lub spłonie.
54. Myśl wobec wiary jest jak piłka między dwoma ścianami. Porusza się, czyli myśli, odbijając się od nich. Nigdy jednak ścian tych nie rozbija, ani poza nie nie przenika.
55. Wiara jest spoiwem z rzeczywistością i dynamizmem wiodącym człowieka przez życie ku pełni. Dlatego też wiara łączy się z religią (od łacińskiego religare = łączyć, wiązać; skąd religio = religia).
56. Człowiek nie może żyć i nie wierzyć, człowiek żyje dlatego, że wierzy i wierzy dlatego, że żyje. Ponieważ ów dynamizm wiązania, czyli religia, jest czymś naturalnym i najgłębszym w człowieku, człowiek z natury jest religijny i religijność jest tym, co najbardziej go charakteryzuje. Człowiek to nie tyle homo sapiens, co raczej homo religiosus. Adagiem człowieka jest nie tylko cogito ergo sum, lecz także credo ergo sum oraz religo ergo sum.
57. W naszych przestrzeniach geograficznych przyzwyczailiśmy się utożsamiać wiarę ze taką lub inną doktryną i religią. Jednak wiara egzystencjalna może lecz nie musi wiązać się z jakąś konkretną religią. Wiara nie jest tą lub inną religią, lecz leży u podstaw wszystkich religii i doktryn. Religie, doktryny i ryty są jedynie jednym z zewnętrznych przejawów dynamizmu wiary przenikającego całą rzeczywistość.
58. Dynamizm wiary przejawia się w tak zwanej dobrej wierze. Mówiąc, że ktoś działa w dobrej wierze, nie kwestionujemy spontaniczności, niewinności i szczerości jego intencji oraz postępowania. Dobra wiara jest niekwestionowalna.
59. Dobra wiara może być błędna, jednak osoba działająca według takiej błędnej dobrej wiary, nie jest świadoma swego błędu. Z chwilą, gdy sobie ów błąd uświadomi, jej wiara przestaje być dobrą wiarą, stając się wiarą krytyczną, często zwaną wiarą prawdziwą. Nie znaczy to jednak, że dobra wiara z konieczności musi być błędna i gorsza i że wiara krytyczna jest prawdziwa lub lepsza.
60. Dobra wiara nie uświadamia sobie samej siebie – ona po prostu jest.
61. Tak zwana „wiara prawdziwa”, w imię obrony głoszonych przez siebie zasad i prawd, może stać się złą wiarą, wiarą pozbawioną i pozbawiającą dobra, miłości, szczęścia, spokoju. Powiedzcie o tym wszystkim inkwizytorom wszystkich religii wszystkich czasów. Dobra wiara może być ślepa, wiara prawdziwa zaś często bywa głucha. Jak ślepy i głuchy mogą się ze sobą dogadać?
62. Ileż wewnętrznych i zewnętrznych cenzur trzeba pokonać, by móc dojrzale i w sposób wolny myśleć i mówić o wierze! Od ilu wewnętrznych i zewnętrznych cenzorów trzeba się wyzwolić, by móc w pełni żyć mocą obecnej w nas wiary!
63. Myślenie o wierze z punktu wiedzenia doktrynalnych lub filozoficznych systemów, jak czyni to teologia lub filozofia, nie wszystko wyjaśnia, gdyż funkcjonuje w obrębie takiego lub innego paradygmatu i jego przemilczanych założeń.
64. W dwudziestym wieku wiarę zaczęto obserwować w laboratoriach nauki. Badacze ludzkiego umysłu zauważyli, że wierzenie jest jedną z jego ważniejszych cech, a nawet powiedzieli, że człowiek jest rodzajem „maszyny do
wierzenia”, co potwierdza jedynie fakt tego, że wiara jest wpisana w naturę człowieka.
65. Fanatyzm jest patologią wiary, zwątpienie zaś jest tylko jej przeciwieństwem.
66. Nie można wierzyć w rzeczy, które się widzi. Dlatego też Bóg jest przedmiotem wiary par exellance.
67. Dla niektórych wiara jest formą „gorszego” myślenia, bo wierzymy tylko w to, czego nie potrafimy zrozumieć. Jednak bez wiary człowiek nie jest w stanie ani żyć, ani myśleć.
68. Choć wierzymy zazwyczaj w coś, czego nie jesteśmy pewni, wiara jest w życiu motywem silniejszym niż wiedza.
69. Wierzymy w istnienie wielu rzeczy, których nie postrzegamy, a które są nam potrzebne, aby interpretować to, co widzimy.
70. Nasz umysł jest zmuszony wierzyć, gdy nie może myśleć.
71. Tylko „inni” mogą mieć fałszywe wierzenia. Egoistycznie uważamy bowiem, że nasze wierzenia oferują nam prawdziwą wiedzę i że tylko wierzenia innych są „nie-do-wiary”.
72. Wiarę zazwyczaj podzielamy z innymi i często nasza wiara jest wiarą w wierzenia innych.
73. Im bardziej jakaś informacja jest „nie-do-wiary”, tym bardziej przyciąga naszą uwagę i zapada nam w pamięć. Religijne teksty uwodzą właśnie mocą swych niesamowitych opowieści.
74. Jakże mówić o wierze, gdy psychologia ukazała nam meandry ludzkiej duszy?
75. Za wiarę można by uznać ontyczny związek wszystkiego ze wszystkim – w tym także człowieka ze Źródłem i ze światem.
76. Wiara jest dynamizmem przenikającym całą rzeczywistość. Nie jest to jedynie ruch umysłu do Boga, mniej jeszcze przystanie do jakiejś doktryny lub grupy. Wiara jest spoiwem całej rzeczywistości, jest ruchem Boga ku światu, człowieka ku Bogu, natury ku człowiekowi. Nie jest to jedynie kwestia intelektualna lub historyczna, lecz nade wszystko ontyczna. Oznacza to związek wszystkiego ze wszystkim i dynamikę przyciągania, odpychania i krążenia, która spowija wszystko. Stąd można mówić o religijnym (w sensie powiązanym) wymiarze całej rzeczywistości.
77. Często historia wygląda tak. Najpierw jest oczarowanie owym związkiem wszystkiego ze wszystkim, rodzaj kosmicznego objawienia, które nas dotyka. Potem wchodzimy w takie lub inne struktury historyczne religii społecznej i instytucjonalnej, co jest etapem koniecznym, formującym, który po części nazywa i wyjaśnia nam owe pierwotne oczarowanie i osadza nas w społeczeństwie. Potem jednak trzeba wyjść z tej szkoły, gdyż w przeciwnym wypadku nasza wiara pozostanie w formie infantylnej. Taki dynamizm wiary możne zaobserwować w życiu jednostek i całych kultur.
78. Wiary nie można sprowadzić do czegoś innego. Wypaczeniem jest więc przekonanie, że można ją wyjaśnić racjonalnie w obrębie doktrynalnych systemów wierzeń.
79. Wierzyć, to jedna rzecz, a wiedzieć, że się wierzy i w co się wierzy, to druga rzecz.
80. Jedni wierzą; inni wierzą, że wierzą. Jedni wierzą, że wiedzą, inni wiedzą, że wierzą.
81. Gdy człowiek myśli w perspektywie historycznej, zauważa, że religijne wierzenia mają swoje dzieje, tak w szerokim horyzoncie historii ludzkości, kultur, religi, narodów, jak i w małym wymiarze osobistych dziejów każdego człowieka. Eliade napisał dzieje religijnych wierzeń ludzkości. Inni opisali dzieje swoich osobistych wierzeń. Jednak wymiar historyczny i biograficzny wiary to nie wszystko.
82. Czy powinienem opisać moje dzieje w obrębie struktur jednej z instytucji katolicyzmu? Labirynt instytucji, labirynt myśli, moje uświadamianie sobie tego labiryntu, droga przez ten labirynt. Nić Adriany. Lot Dedala i Ikara – byłem bowiem i jednym i drugim. Nadal też w ręku trzymam ową dziwną nić. Jakaż tajemna moc łączy mnie z tym labiryntem?
83. Ksiąg na temat wiary i wierzeń jest bez liku. Niewiele zaś jest ksiąg wiary. 84. Nie wszyscy, którzy mają wiarę, potrafią o niej mówić. Nie wszyscy, którzy o wierze mówią, wierzą.
85. Nikt nie powiedział im słowa o wierze, a jednak wierzyli. Inni, raz usłyszawszy słowo wiary, dokładali wszelkich starań, aby w nich ono zamilkło.
86. To, że niektórzy mówią, że nie mają wiary, wcale nie znaczy, że jej nie mają – nie znaczy to jednak, że ją mają. Mieć lub nie mieć wiarę, to jednak rzecz. Być zaś przez wiarę posiadanym, to jeszcze coś innego. Czymś innych jeszcze jest uświadomić sobie, że wiarę się ma lub że jest się przez nią posiadanym. Wiązanie wiary z posiadaniem, tak rozpowszechnione w naszej kulturze, nie jest najszczęśliwszym związkiem ani dla wiary, ani dla posiadania.
87. Nie przenosiłem gór mocą mojej wiary, jednak to dzięki wierze wielokrotnie wędrowałem ku różnym szczytom i na nie się wspinałem.
88. Oculus fidei – oko wiary lub tak zwane trzecie oko. Pierwszym okiem jest oko doświadczenia zmysłowego, drugim oko intelektu, trzecim oko wiary. Wszystkie trzy są ważne i nawzajem się warunkują. Zawężenie wizji i życia do jednego lub dwóch oczu, jest niebezpiecznym redukcjonizmem. Nie chodzi tu jedynie o nie bycie płaskim materialistą, ciasnym racjonalistą lub ślepym fideistą – są to postawy cyklopowe. Także w sferze religijności istnieją cyklopi: będzie nim sentymentalista, doktryner i fanatyk. Potem istnieją schizofrenicy, których wizja opiera się na dwóch oczach: wiara i zmysły bez intelektu prowadzą do postaw bezkrytycznych; wiara i intelekt bez zmysłów wiodą do wiary odcieleśnionej i dalekiej od życia, która szuka jedynie pociechy w zaświatach i wiedzie do neurozy; zmysły i intelekt bez trzeciego oka prowadzą jedynie do religijnych pociech podszytych smutkiem i rozpaczą.
89. Wiara bez namysłu staje się fanatyzmem lub fideizmem. Umysł spełnia ważną rolę tak w życiu wiary jak i w krytycznym namyśle nad wiarą i nad umysłem.
90. Wiara nie ucieleśniona jest czystą abstrakcją. Taka wiara nie istnieje. Wiara, która odcieleśnia, jest niebezpieczna i chora. Wiara jest życiem ucieleśnionym.
91. Zmysły mogą łudzić, intelekt może kłamać, wiara może zaślepić. Zmysłom można zaprzeczyć, opinie intelektu można zmienić, trudno jednak wykorzenić z siebie doświadczenie wiary, które na pierwszy rzut oka jest mniej ewidentne i poniekąd słabsze, w sumie jest silne i bardzo mocno warunkujące naszą egzystencje. Jednak ewentualne wykorzenienie wiary to coś innego niż odejście od takich lub innych wierzeń czy grup wierzących, co często nazywa się schizmą, herezją lub apostazją.
92. W co i w ile rzeczy trzeba wierzyć, aby – według pewnych systemów wierzeń – móc wierzyć? Dziś jednak trzeba czynić krok do tyłu i z pewnej oddali przyjrzeć się wierze i wierzeniom. Proces ten, analogicznie do metaphysis, określiłbym słowem meta-pistis.
93. Pewna tradycja teologiczna mówi, że wiara jest cnotą teologalną, to znaczy, że bezpośrednim dawcą tej cnoty jest sam Bóg i tylko Bóg i że wiara łączy człowieka z Bogiem. Jest to wizja redukcyjna. Wiara ma także wymiar antropologiczny i kosmiczny. Muszę w pewnym sensie wierzyć sobie i w siebie, aby móc wiarę od Boga przyjąć – inaczej nie będzie miała ona gdzie osiąść. Poza tym muszę także mieć wiarę w kosmos, gdyż to w nim żyjąc wierzę. Wiara łączy Boga, człowieka i świat i każdy z tych trzech elementów jest równym partnerem w tym try-logicznym związku.
94. Rozważanie o wierze to przedziwny zabieg, gdyż człowiek umysłem i językiem stara się określić coś, co zamieszkuje język i umysł, a jednocześnie wykracza poza te dwa wymiary.
95. Wiara ani nie zakłada nieomylności ani prawdziwości tego, czemu się powierza i w co wierzy.
96. Analogicznie do idei filozofii wieczystej (philosophia perennis), można by mówić o wierze wieczystej (fides perennis).
97. Nie potrafimy powiedzieć, czym wiara jest, możemy jedynie śledzić, jej pojawianie się.
98. Nie każde zawierzenie człowieka odnosi się zaraz do sfery religi (Boga i wierzeń). Z drugiej strony każde zawierzenie jako akt jest z natury swej czymś religijnym, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka nie odnosi się bezpośrednio do żadnej religii. Przemknęło mi to przez myśl, gdy ona podawała mi szklankę wody.
99. Wiara to nie tylko kwestia epistemologii, lecz także ontologii, więc w sumie mistyki. Innymi słowy, to kwestia poznania, bytu i doświadczenia; rozumu, ciała i ducha. To doświadczenie scala w nas epistemologię i ontologię.
100. Wiara to totalne zawierzenie rzeczywistości wszechbytu – powierzam się mu, on mi się powierza, on we mnie powierza się sobie, a ja w nim jemu i sobie.
Wierzenia
1. Wiara wpisana jest w samo życie i wiąże się z najgłębszym dynamizmem przenikającym całą rzeczywistość. Człowiek jest mniej lub bardziej świadom tego dynamizmu, postrzega i szuka go w świecie i w sobie, pragnie go zrozumieć i z nim się zharmonizować.
2. Wiara wyrażając się w rytach i w doktrynach tworzy systemy religijnych wierzeń. Choć wiara i wierzenia to nie to samo, wielu utożsamia wiarę z wierzeniami i uważa, że wierzyć to tyle samo, co przyjąć jakąś doktrynę i brać udział w takich lub innych rytach.
3. Jedną rzeczą jest doświadczenie wiary, a drugą próba zrozumienia, interpretacja oraz takie lub inne wyrażenie tego doświadczenia.
4. Jedną rzeczą jest wiara, a drugą związany z nią system wierzeń, pod którym podpisuje się jakaś grupa ludzi. Wiary i wierzeń nie trzeba rozdzielać, należy je jednak rozróżnić.
5. Jedną rzeczą jest mówienie o wierze z punktu widzenia wierzeń, czyli systemów doktrynalnych, a czym innym mówienie o wierzeniach z punktu widzenia doświadczenia wiary.
6. Istnieją głosiciele wierzeń i świadkowie wiary. Pierwsi muszą gadać, drudzy mogą milczeć. Gadanie i milczenie – to między nimi przebiega miedza dzieląca i łącząca wierzenia i wiarę; miedza ta przebiega przez samo serce człowieka.
7. Jak długo istnieje napięcie między gadaniem i milczeniem, tak długo w wierzeniach wibruje wiara. Gdy napięcie to znika, wiara zostaje wchłonięta przez wierzenia i zamiera. Wtedy to wierzenia przemieniają się z doktryn w doktrynerstwo, z życiodajnych wskazań w martwy moralizm, z rytów w rytualizm, z tradycji w tradycjonalizm. Jednak wiara bez wierzeń, czyli bez nośnika słowa i rytualnych relacji między ludzkich, byłaby jak kropla wody, która spadła na rozgrzaną patelnię: spada, syczy i wyparowując znika.
8. Wiara jest czymś bezpośrednim, wierzenia zapośredniczonym i zapośredniczającym.
9. Dla wierzeń rozpisanych w systemach doktrynalnych wiara jest ciemnością – jednak tak naprawdę to wiara jest światłem, a wierzenia jedynie fajerwerkami sztucznych ogni, które prędzej czy później gasną i giną w mroku.
10. Wierzenia, niestety i zbyt często, tworzą skomplikowane labirynty, które dławią życie, piękno, zdrowie i wiarę.
11. Niesamowitą i zastanawiającą jest ludzka zdolność do tworzenia wierzeń. W wierzeniach jest coś wspaniałego i przerażającego, twórczego i destruktywnego, żywego i martwego. Wierzenia są dwuznaczne.
12. Ludzie tworząc systemy wierzeń mówią, że to Bóg je tworzy.
13. Wierzenia mówią o Bogu za dużo, dlatego często zamiast przybliżać, zasłaniają Go.
14. Wierzenia mnożą się i umacniają, gdy u ludzi wzrasta poczucie niepewności.
15. Ludzie uciekają do wierzeń, gdy nie mogą znieść straszliwej nagości istnienia. Przerażeni tragizmem istnienia budują sobie szałasy z wierzeń i do nich się chowają. Oniemiali z powodu obecności i nieobecności Boga, budują Mu świątynie, zamykają Go w doktrynach i rytach.
16. Większość rozważań na temat wiary to wysiłki wpisania doświadczenia wiary w obręb takiego lub innego systemu wierzeń. W takim systemie czyni się wpierw całą serię (mniej lub bardziej milczących) założeń, a potem na ich podstawie mówi się, czym jest wiara.
17. Ile rzeczy trzeba wiedzieć, by wierzyć? W ile rzeczy trzeba wierzyć, aby móc z wiarą przyjmować takie lub inne doktryny? Innymi słowy: wierzenia zasadzają się na pewnych (zazwyczaj ukrytych i ukrywanych) przesłankach.
18. Gdy wiarę ogranicza się do doktryny, zaczyna się absolutyzować słowa, co prędzej czy później kończy się doktrynerstwem. Tak powstają dogmatyzmy, inkwizycje, religijne wojny o słowa lub z powodu słów. Ileż ludzi zginęło lub ucierpiało z powodu sporów o homoousios, mia fysis, filioque, transsubstantatio, prymat biskupa jakiegoś tam miasta.
19. Wierzenia są jedynie pewnym wyrazem wiary, nie wiarą. Wiara zredukowana do wierzeń i doktryn staje się martwym przedmiotem, intelektualnym idolem, idolatrią. Wiary nie można traktować jak przedmiot, nawet (a może nade wszystko) jeżeli byłby to przedmiot myśli.
20. Tomasz z Akwinu: fides non est de enuntiabilibus (wiara to nie formuły) oraz: actus fidei non terminator ad enuntiabile sed ad rem (kresem wiary nie są formuły lecz istota rzeczy).
21. Wierzenia, czyli ryty i doktryny, moralne zalecenia i dogmaty są jednymi z możliwych zewnętrznych i komunikowalnych przejawów wiary. Mogą one wyrażać wiarę i do niej podprowadzać, jednak nie mogą jej zstępować.
22. Doświadczenie wiary może zrewolucjonizować myśl, potem jednak myśl stara się je oswoić i nad nim zapanować, tworząc coraz bardziej dopracowane i zacieśniające się systemy wierzeń, w których duch wiary zamiera.
23. Dzisiejszy, tak zwany, „kryzys wiary” jest w sumie kryzysem wierzeń, kryzysem pewnej wyobraźni religijnej, pewnych form, systemów, autorytetów i instytucji religijnych, nie zaś kryzysem wiary, która tylko, aż i po prostu, jest.
24. Ponieważ człowieka uznano za ‘zwierzę racjonalne’, a jego zdolności umysłowe za jego cechę najważniejszą, wiarę zaczęto traktować niemalże wyłącznie jako akt intelektualny. Wtedy to pojawiła się koncepcja ‘prawdziwej wiary’, a wiara została spłaszczona do wierzeń, doktryn, dogmatów i formuł.
25. Nawet Thomas Merton w Nowym posiewie kontemplacji, dziele redagowanym pod wieczór życia napisał: „Wiara jest przede wszystkim intelektualnym przyzwoleniem” (Homini 1999, s. 133).
26. Ograniczenie wiary do wymiaru racjonalnego spowodowało, że zaczęto mówić o „wierze prawdziwej”. Przeciwieństwem tak rozumianej wiary była „wiara fałszywa”. Akt wiary oznaczał przyjęcie pewnej formuły konceptualnej,
pewnego systemu wierzeń, czyli doktryny i przystanie do grupy kreującej ją i pod nią się podpisującej. W sumie więc wiara została spłaszczona do intelektualnego przyzwolenia i przystania do takiej lub innej grupy wyznaniowej. Wiara została unieruchomiona w obrębie systemu pojęć propagowanego przez taką lub inną instytucję religijną, w ramach takiego lub innego systemu wierzeń, co sparaliżowało życie wiary.
27. Nawet jeżeli wiara wyraża się intelektualnie, gdyż także rozum uczestniczy w wierze, to jednak wierzenia i doktryny, nie wyczerpują natury wiary i są jedynie pewnymi jej przejawami.
28. Jedni starali się postawić granice wierze, aby wolnym był rozum, inni szukali granic rozumu, aby możliwą była wiara.
29. Ileż atramentu wylano na temat relacji wiary i rozumu. Ileż udręk zaznali w tej dziedzinie intelektualiści najróżniejszego rodzaju i epok. Nie można nie doceniać ich dorobku i nie podziwiać ich wysiłków, jednak należałoby powiedzieć, że kwestia ta została błędnie postawiona. Nie można stawiać na tym samym poziomie dzieła sztuki i wypowiedzi krytyka. Jak w twórczości artystycznej nie można kierować się tym, co mówią krytycy sztuki, tak samo wiary nie można zastępować wierzeniami.
30. Tak zwani „stróże wiary” postępują jak krytycy, nie jak artyści. Są strażnikami doktrynalnych wierzeń, w których chcieliby pozamykać wszystkich artystów wiary.
31. Od anzelmowego fides qaerens intellectum, przez scholastyków, po Locka, Huma, Kanta i wielu współczesnych myślicieli kultury zachodniej, wiarę praktycznie ograniczono do sfery epistemologii, poznania, zupełnie zapominając o jej wymiarze ontologicznym i relacjonalnym.
32. Intelekt dąży do usidlenia wiary w obrębie jednego systemu konceptualnego, w obrębie jednej doktryny, w obrębie jednego języka. Tak powstaje monizm wyznaniowy. Jednak wiara z monizmu wyznaniowego wyrywa się jak ptak z sideł.
33. Wiara może wyrażać się w różnych systemach doktrynalnych właściwych takim lub innym kręgom kulturowym. W chrześcijaństwie na przykład istnieje wiele kościołów i wyznań. Paradoksalnie każde z nich rości sobie pretensję do wyłączności, jedyności i absolutności. Między sobą, na poziomie racjonalnym, w kwestiach wyznań, nie mogą się one porozumieć. A to dlatego, że tak na prawdę nie chodzi im o prawdę, drogę i życie, lecz o władzę i pieniądz.
34. Czy kościoły i religie mogą się zmienić na lepsze? Wątpię. Jeżeli wół przez wiele lat był zaprzęgnięty do jarzma i z zawiązanymi oczyma chodził jedynie w koło, to nawet gdy odsłoni mu się oczy i od jarzma odwiąże, nadal będzie jedynie chodził w koło po tych samych śladach, które nazwie tradycją.
35. Człowiek rodzi się, wzrasta i żyje w kontekście pewnej tradycji i dziedzictwa. Innymi słowy człowiek rodzi się w obrębie jakiegoś paradygmatu wierzeń, które porządkują mu świat, jego przestrzeń i czas. Tak dzieje się do chwili, gdy „coś” nie rozbije mu tego zaczarowanego kręgu. Z tą chwilą człowiek staje się pielgrzymem.
36. Jak wiary nie można oddzielić od wierzeń, choć nie należy jej z nimi utożsamiać, tak samo nie można wiary oddzielić od dziedzictwa wiary, choć również w tym wypadku nie należy tych dwóch sfer utożsamiać. Wiara i dziedzictwo wiary łączą się ze sobą, jednak nie są jednym i tym samym.
37. Ani historycznie ani filozoficznie nie potrafimy wyjaśnić, jak i dlaczego wiara przyjmuje formę wierzeń, jak staje się dziedzictwem, systemem, paradygmatem. Wiemy jedynie, że doświadczenie religijne Abrahama i Mojżesza stoi u podstaw dziedzictwa judaizmu; że doświadczenia wiary Abrahama i Jezusa leży u podstaw chrześcijaństwa, doświadczenie wiary Abrahama i Mahometa stoi u podstaw Islamu.
38. Wierzenia mogą, nie muszą, podprowadzać pod wiarę – mogą też od niej odwodzić.
39. Trudno wytłumaczyć przejście wiary w wierzenia (i odwrotnie), choć na pewno wiąże się to ze samą naturą człowieka: jego językiem i mową, więzami społecznymi i relacjami z innymi oraz z historią i kulturą.
40. Niemożliwość pełnego wytłumaczenia przejścia z wiary do wierzeń wynika z faktu, że wiara wymyka się racjonalizacji. Nie można w tym wypadku zastosować prostej logiki: 1 + 2 = 3. Nie można powiedzieć ‘wiara + kultura = wierzenia, choć oczywiście istnieje ogromna ilość tego rodzaju teorii. Są to jedynie hipotezy i gdy pretendują do miana teorii wyczerpujących i absolutnych, popadają w redukcjonizm - nawet jeżeli ubierają się w szaty tak zwanej ortodoksji. Tego rodzaju sylogizm byłby prawdziwy, jeżeli wyraźnie wiedzielibyśmy, czym jest pierwszy element powyższego równania. Wiara jednak jest tajemnicą.
41. W tradycji wierzeń znajdujemy różne teorie na temat wiary. Istnieją na przykład teorie o ‘cnocie wiary’ i o ‘łasce wiary’, które sprowadzają się do dwóch sylogizmów: (1) wiara + cnota = cnota wiary oraz (2) wiara + łaska = łaska wiary. W myśl tych sylogizmów wiarę uważa się za łaskę i za cnotę. Jednak u podstaw tych teorii stoją nade wszystko teorie cnoty i łaski, w świetle których określa się, czym jest wiara. Jest to redukcja wiary do teorii, w której na wiarę spogląda się przez pryzmat pewnych teorii cnoty i łaski.
42. Augustyn i Pelagiusz inaczej rozumieli cnotę, więc inne pojawiły się u nich teorie wiary i cnoty wiary.
43. Tradycja katolicka i protestancka odmienne rozumiały zagadnienie łaski, co doprowadziło do odmiennego rozumienia wiary i łaski wiary. U podstaw tego rodzaju podziału nie stało odmienne doświadczenie wiary, lecz jedynie różne teorie łaski.
44. To samo należy powiedzieć o „prawdzie wiary” lub o „wierze prawdziwej”. W takim wypadku pewna z góry zakładana koncepcja prawdy warunkuje mówienie o tym, czym jest wiara.
45. Tradycyjne wierzenia religijne starają się zdefiniować i wytłumaczyć, czym jest wiara. Czyniąc to jednak, a nie mogąc postępować inaczej, zawsze redukują doświadczenie wiary do pewnego, mniej lub bardziej, koherentnego logicznie systemu doktrynalnego, który nazywa „prawdziwym”. Takie traktowanie wiary jest niedoskonałe i ograniczone.
46. Człowiek ociera się o Pełnię i Nicość, o Światło i Ciemność. Jest to sytuacja wspaniała i trudna do zniesienia. Niemożność trwania w tym bycie-niebycie, w tym świetle-ciemności, w tej pełni-pustce, popycha go do nawrócenia, czyli przyjęcia takich lub innych wierzeń, gdyż dają one „konkret”, definicję, przypisanie i zadomowienie. Prędzej czy później jednak człowiek przebudza się i ponownie zachwyca Pełnią i Nicością, Ciemnością i Światłem, wychodząc poza wierzenia.
47. Często tak zwane nawrócenie jest przejściem z jednej podstawy, która wydaje się grząska, na inną podstawę, która jawi się jako stabilna. Do przejścia z
jednej podstawy do drugiej skłania człowieka tkwiący w wierze dynamizm, który jest podobny do instynktu życia. Nie podążanie za tym dynamizmem sprzeciwiałoby się samemu życiu i tkwiącej w nim wierze, byłoby contro naturam, byłoby rodzajem samobójstwa.
48. Nawrócenie to nie tyle kwestia wiary, co przystanie do pewnego systemu wierzeń i często do podpisującej się pod nimi grupy ludzi. Przez taką decyzję człowiek zamierza realizować dynamizmu wiary żywej w obrębie pewnego systemu religijnego, grupy ludzi i paradygmatu wierzeń. Nawrócenie jest zmianą jednego wierzenia na drugie w imię dynamiki wiary, która nakazuje człowiekowi szukać: sensu, pełni, spełnienia, harmonii, zbawienia (tą samą rzeczywistość określają różne słowa).
49. Każde nawrócenie to odwrócenie się od jednego wierzenia i zwrócenie się do drugiego. To drugie wydaje się być ostateczne, choć jest to ostateczność względna, gdyż w pewnym momencie dynamizm wiary może poprowadzić człowieka dalej.
50. Nawrócenie na pewien system wierzeń nie musi za sobą pociągać alienacji z wierzeń uprzednich; można je bowiem w siebie wchłonąć, a następnie przekroczyć bez porzucania.
51. Przyjęty po nawróceniu pewien system wierzeń zazwyczaj uważa się za jedyny prawdziwy, absolutny, ostateczny i twierdzi się, że szczere szukanie prawdy może człowieka przyprowadzić jedynie do tego a nie innego systemu wierzeń. Wiarę uważa się wtedy za rodzaj magnesu, który przyciąga do tego jedynego prawdziwego systemu wierzeń, w jakim ma się dokonać zbawienie człowieka.
52. Newman najpierw był anglikaninem, potem odwrócił się od tej formy
chrześcijaństwa i nawrócił się na katolicyzm. Uważał, że jedynym prawdziwym systemem wierzeń jest system rzymskiego katolicyzmu, który jednak uznał za taki na podstawie swoich wcześniejszych egzystencjalnych i anglikańskich doświadczeń. Twierdził, że każdy człowiek, jeżeli szczerze zacząłby szukać, nawet jeżeli urodziłby się w przestrzeni poza-katolickiej, prędzej czy później musiałby trafić na katolicyzm i zostać katolikiem, gdyż tropy wiodące do katolicyzmu, do centrum, były rozsiane wszędzie. Nie bycie katolikiem było dla niego oznaką nie szukania szczerze i do końca. Newman zbytnio wszystko zintelektualizował. Wiarę sprowadził do wymiaru racjonalnego, do logiki i zracjonalizowanej teorii ewolucji doktryny wiary. Napisał nawet książkę, której w polskim tłumaczeniu nadano tytuł Logika wiary (oryginalny tytuł brzmiał: An Essen in Aid f Grammar of Assent). Czyżby tak przetłumaczony tytuł odbijał podświadomie słowiańskie łączenie wiary z prawdą – w tym wypadku sprowadzoną do racjonalności i logiki?
53. Tacy, znani i cenieni w naszej kulturze wielcy konwertyci, jak Augustyn czy Merton, osiedlili się w przestrzeni katolickich wierzeń, zaś Anglik Kalistos Ware czy Francuz Olivier Clement zamieszkali w przestrzeni wierzeń prawosławnych. Przykłady dotyczące innych religii, kościołów czy wierzeń można by mnożyć.
54. Wierzenia i wiara wzajemnie się warunkują. Wierzenia proponują pewne rozumienie wiary. W natchnionych księgach występują teksty mówiące, czym jest wiara. Teologowie zajmują się hermeneutyką tych tekstów i wyjaśniają, czym jest wiara i jaka powinna ona być. Zarazem jednak mówią oni, że bez przyjęcia „na wiarę” lub „w wierze” pewnych tekstów i odczytywania ich w duchu w jakim zostały one napisane, nie można ich zrozumieć. Krąg hermeneutyczny jest więc tu następujący: trzeba mieć wiarę, aby móc czytać teksty wiary, by z nich dowiedzieć się, czym jest wiara. Na dodatek o tym wszystkim mówi pewien autorytet, który utrzymuje, że jest z wiary i że trzeba mieć wiarę, aby go uznawać. Zbędnym jest ukazywanie, że taki i tak wypowiadający się autorytet, aby być absolutnie niepodważalnym, musiałby stać poza kręgiem owych wierzeń, co jest niemożliwe.
55. Aby uznać za nieomylny jakiś autorytet (w dziedzinie wierzeń), samemu trzeba przyjąć, że się jest nieomylnym w przyjęciu owego autorytetu. Kto więc jest tu nieomylny tak naprawdę – autorytet, czy też przyjmujący go człowiek?
56. Jedna z możliwych definicji wiary mówi, że jest to uznanie za prawdziwe pewnego przesłania. Oznacza to więc uprzednie posiadanie pewnej przynajmniej wizji tego, czym jest prawda; zakłada istnienie pewnego głosiciela i pewnej treści, która może być przeze mnie przyjęta. W sumie jednak człowiek, przyjmujący na wiarę dane przesłanie, musi zawierzyć samemu sobie i powierzyć się tak danemu przesłaniu jak i głoszącemu ją autorytetowi – na podstawie nieomylności przeświadczenia o nieomylności własnego osądu, za nieomylne uważa się jakiś autorytet i głoszone przezeń przesłanie.
57. Paradygmat wierzeń, który dziedziczymy mówi nam, w jakiej czasoprzestrzeni się znajdujemy, jak ma się ona do innych miejsc świata i do Boga. Mówi nam o czasie, historii, jej punktach kluczowych, które stają się dla nas punktami orientacyjnymi. Przekazuje nam pewien system symboli i język, które ukazują i tłumaczą, czym jest nasza wiara i opierająca się na niej wizja całej rzeczywistości: Boga, człowieka i świata.
58. Dziedziczony paradygmat wierzeń jest rodzajem horyzontu, który tłumaczy nam, do pewnego stopnia, naszą egzystencję: w sensie czasowym i przestrzennym. Taki horyzont jest jak gniazdo – jednak ptak winien latać, a nie siedzieć w gnieździe.
59. Wierzenia religijne są rozpisane na wiele sposobów, w postaci dogmatów, traktatów, katechizmów, medytacji, nie zwerbalizowanych przeświadczeń. Wiara jest w nich darem, do którego potrzebna jest także przed-łaska i przed-wiara; jeżeli ów przed-dar nie zostanie dany, dar wiary nie będzie mógł być przyjęty. Tak tłumaczona wiara jest przedmiotem, pewną jakością, naddatkiem, nadprzyrodzonością, która według pewnych teorii jednym zostaje udzielana, a drugim nie.
60. Wiara, która rozsnuwa elementy kultury w system wierzeń i praktyk, staje się systemem religijnym i tworzy paradygmat wierzeń. Jeżeli wiara pozwala na spontaniczne, bezkrytyczne, naiwne przeżywanie wszystkich elementów tworzących dany paradygmat religijny, jest mitem i jest przeżywana jak mit. Treści mitu przyjmuje się z prostotą serca. Na ich podstawie wierzy się, że Bóg stwarza świat w sześć dni, że Izraelici pod wodzą Mojżesza przechodzą suchą stopą przez Morze Czerwone, że cierpienie jest skutkiem grzechu i słuszną karą, którą trzeba spokojnie znosić, że u góry jest niebo, a w dole piekło, itd. W naszych czasach doszło do demitologizacji pewnego paradygmatu wierzeń i do erozji religijnej wyobraźni.
61. Można dociekać przyczyn obecnego „kryzysu wiary” wskazując na racjonalizm, relatywizm, historyzm, psychologizm, wpływy innych religii i kultur, itd., nie zmienia to jednak w niczym faktu, że jak z jednej strony zostaliśmy naznaczeni tradycyjnym mitem wierzeń, tak samo naznaczył nas proces demitologizacji, który jest nieodwracalny. Demitologizację trzeba potraktować jako dobrą kartę i wykorzystać jako czynnik ubogacającym doświadczenie wiary, a nie zamykać oczy, okopywać się w twierdzach przeszłości łudząc się, że tym sposobem uniknie się nieszczęść i osiągnie zbawienie.
62. Niektóre wierzenia należałoby uznać za redukcyjne i ekskluzywistyczne. Są to wierzenia pewnej grupy, która na dodatek mówi, czym jest wiara i jaka ona ma być. Uważa, że to ona posiada „wiarę prawdziwą” i że bez przynależności do owej grupy nie można wiary ani otrzymać, ani ustrzec, ani rozwinąć. Grupa taka utrzymuje, że inni albo wiary w ogóle nie posiadają, albo nie mają wiary prawdziwej lub pełnej, czyli posiadają co najwyżej wiarę cząstkową lub kaleką, skutkiem czego praktycznie nie mogą się zbawić. Grupa taka jest oczywiście przekonana o swojej nieomylności i bezpośrednim związku z Bogiem. Jest ona tak obwarowana swoimi wierzeniami, że zazwyczaj nie dostrzega już samej wiary. 63. System doktrynalny może za pomocą kategorii myślowych mówić, czym jest
wiara, człowiek, świat i Bóg. Jeżeli ogląd ten nie pokrywa się z rzeczywistością i z doświadczeniem, mówi: „Tym gorzej dla świata, życia i Boga”.
64. Wierzenia zakorzenione w rytach rodzą się z celebracji i zarazem dają do nich przystęp.
65. Leon Wielki napisał: quod conspicuum fuit in Christo transivit in Ecclesiae Sacramento (co było widzialne w Chrystusie, przeszło w sakramenty Kościoła). Zdanie to jest doskonałym przykładem tragicznego zrytualizowania chrześcijaństwa.
66. Ryt porządkuje czas i przestrzeń. Istotą rytu jest ofiara, która scala niebo i ziemię, bogów i ludzi. Ryt sprawuje się w określonym miejscu i czasie, lub raczej: to ryt wyznacza miejsce (centrum świata: krzyż, ołtarz, oś świata, itd.) i jest miernikiem odliczania czasu (kalendarze). Ryt niesie z sobą trzy niebezpieczeństwa: może przemienić się w magię, może stać się czystym formalizmem, może zostać zmonopolizowany przez kastę specjalistów. Aby oprzeć się tym deformacjom należy odkryć ontologiczny wymiar rytu, uwewnętrznić go i każdą czynność uznać za sakralną niwelując dualistyczne napięcie na sacrum i profanum. O ile wieki poprzednie przesunęły sferę zbawienia w ryt i rozpracowały do granic możliwości rytualizm nadzorowany przez klerykalna kastę, obecnie wszystko przesuwa się z rytu do życia. Problem leży w tym, że ludzie wyzwolili się z rytualizmu i poczucia konieczności klerykalnego pośrednictwa, jednak nie wszyscy odkryli jeszcze świętą liturgię codzienności i samego życia jako ofiary.
67. Wierzenia zapisane w tekstach uważają owe teksty za natchnione, boskie i fundamentalne. Zarazem jednak teksty te są poddawane interpretacji, którą praktykuje się w danym kręgu wyznaniowym.
68. Wierzenia nie tylko proponują pewną wizję historii, lecz także są silnie naznaczona historycznością. Mit historii jest dla nich czymś fundamentalnym i to do tego stopnia, że nie tylko proponują one pewną wizję historii, lecz także skłaniają do mówienie o historyczności wiary i historii wierzeń. Kategoria historii nie jest jednak jedyną kategorią, za pomocą której można przystępować do wierzeń i wiary.
69. Chyba Goethe powiedział, że cała historia jest walką między wiarą i niewiarą. Stwierdzenie to zdradza, może nieuświadomione, podchodzenie do wiary z perspektywy historii właściwe pewnej kulturze (filozofia niemieckiego oświecenia) i tak naprawdę dotyczy historii, nie wiary. Podchodzenie do wiary z punktu historii jest jednym z możliwych, nie jedynym i na pewno nie jedynym słusznym, choć to ono zdominowało współczesne myślenie o wierze, a więc systemy wierzeń. Można patrzeć na wiarę przez historię i na historię przez wiarę. Obydwa są słuszne i zarazem ograniczone.
70. Dla pewnego rodzaju wierzeń tylko to, co historyczne jest realne i prawdziwe. Historyczność jest biletem wstępu do tego rodzaju wierzeń. Abraham, Mojżesz, Jezus posiadają tu ważny autorytet między innymi dlatego, że uważa się ich za postacie historyczne. Boga uważa się za „kogoś” kto „ingeruje” w dzieje ludzkie czyniąc z nich historię świętą, historią zbawienia. Teologowie zaś i historycy starają się wyśledzić różne etapy owej historii, dostrzegać w niej „gesta dei”, czyli ślady boskiej ingerencji, oraz tworzyć wizję „całej” historii mówiąc o zamyśle Boga w stosunku do dziejów całego świata. W tej wizji na wszystko spogląda się przez pryzmat historyczności.
71. Ileż atramentu wylano, by udowodnić historyczność zmartwychwstania Jezusa, co jest sprzecznością samą w sobie, gdyż zmartwychwstanie jest „czymś” meta-historycznym.
72. Czy przyczyn zwątpienia i rozpaczy właściwych chrześcijaństwu nie należy szukać właśnie w jego mentalności historycznej? Gdy nie udaje się sprowadzić
chrześcijaństwa do historyczności i nie jest się zdolnym od niej oderwać, pojawia się rozczarowanie, a potem rozpacz. Może to nie tyle chrześcijaństwo nie funkcjonuje, ile raczej niewystarczającym dla jego pojęcia i przeżywania jest naczynie wykonane z historyczności. Jest to spór o historyczność, nie o wiarę.
73. Usiłowano Boga ustawiać poza historią, usiłowano wprowadzać Go do historii, starano się nawet z historii uczynić Boga, usiłowano zbawić historię lub zbawić się od historii, usiłowano nawet zbawić Boga wobec okrutności historii lub wyzwolić się od Niego. Wszystko to były i są bolesne spazmy paradygmatu pewnych wierzeń naznaczonych racjonalnością i historycznością.
74. Z jednej strony fakty historyczne z drugiej racjonalna weryfikacja, oto dwa bieguny między którymi rozpisuje się znany nam paradygmat chrześcijańskich wierzeń, w którym jesteśmy zanurzeni tak, że praktycznie nie zdajemy sobie z tego sprawy.
75. Pozytywną cechą odziedziczonych wierzeń jest to, że mówią one o czymś takim jak wiara i wskazują na istnienie „drugiej przestrzeni”. Cechą negatywną jest jednostronne naginanie rzeczywistości (Boga, człowieka i świata) do tej wizji.
76. Dzisiejszy problem polega na tym, że dominujący system wierzeń pęka w szwach i wyłania się nowa wizja świata, człowieka i Boga. Dotychczasowe wierzenia nie są w stanie wizji tej w sobie pomieścić i same się w niej nie mieszczą.
77. Systemy religijnych wierzeń ze swoimi doktrynami, rytami i organizacjami są jak ikonostas. Jest w nich coś zachwycającego i uwodzącego, jest w nich jednak też coś fałszywego i idolatrycznego. System religijnych wierzeń jest redukcją, ekskluzywizmem, a często także kiczem. Stąd odwieczne zamachy na
system wiary przeróżnych ikonoklastów oraz rozpaczliwa obrona ikonoludów.
78. Wierzenia dotyczą przeszłości: minione zdarzenia, które są „fundamentem” wiary, starożytne, „natchnione” teksty Pisma, Ojców i soborów. Stąd poczucie zakorzenienia w przeszłości. Pozytywnym aspektem tego ruchu w przeszłość jest to, że nadaje on przeszłości pewien sens. Przeszłość jednak nie może więzić życia – nawet jeżeli byłaby ona cudownym i bogatym skarbcem.
79. Wiara nie jest archeologią.
80. Istnieją także wierzenia dotyczące przyszłości: nowe niebo i nowa ziemia, życie wieczne, itd. Jednak wiary nie można sprowadzać do utopii.
81. W wierze nie chodzi tylko o przeszłość lub przyszłość, lecz o niewidzialność. Tak zwane „życie wieczne” nie jest kwestią przyszłego „życia po śmierci”, gdyż w myśl takiej logiki obecne życie byłoby pozbawione wymiaru boskości, a śmierć konieczna dla osiągnięcia „życia wiecznego”. Życie wieczne nie jest życiem po śmierci, lecz życiem w pełni zjednoczenia z Bogiem, sobą i światem, w tajemniczym, pięknym i straszliwym tu-i-teraz, wczoraj-dziśjutro oraz w przedziwnym zawsze-i-nigdy. 82. Tak zwany ateizm nie jest niczym innym jak tylko zanegowaniem niektórych aspektów wierzeń, zanegowaniem przedmiotu wiary lub pewnych cech podmiotu (np. niezdolność do aktu wiary), nie zaś samej wiary. Ponieważ jednak na przestrzeni dziejów utożsamiono wiarę z wierzeniami, odejście od wierzeń (pewnego systemu doktrynalnego i pewnej grupy), uznawano za odejście od wiary. Monopolizacja wiary (w sumie wierzeń) ze strony jakiejś grupy sprawia, że osoba odchodząca od owej grupy lub od wierzeń często czuje, że traci też wiarę, co jest nieprawdą.
83. Człowiek nie traci wiary – nigdy. Wiara nie jest „czymś”, co można utracić. Człowiek co najwyżej przestaje przystawać swoim życiem, myślą, zachowaniem, do pewnych wierzeń lub do pewnej grupy podzielającej pewne wierzenia. Wiary, co najwyżej, można sobie nie uświadamiać, nie mając żadnych relacji z wierzeniami tłumaczącymi fakt istnienia wiary lub odejść od pewnych wierzeń.
84. Ludzie odchodzą od pewnych wierzeń, gdy następują wielkie przemiany lub konflikty kulturowe i cywilizacyjne. Błędnie jednak uważają, że odchodzą od wiary. Odchodzą jedynie od pewnych wierzeń w imię wiary w inne wierzenia – ich wiara nakazuje im zwrócić się do innych wierzeń, a czasami nawet je tworzyć.
85. Gdy wiarę potraktowano jako „dar”, urzeczowiono ją, tak samo jak urzeczowiono łaskę. A tym czasem łaska jest relacją i życiem.
86. Doświadczenie wiary nie jest przywilejem czy monopolem takiej lub innej grupy, lecz znamieniem właściwym wszystkim ludziom – nie mówiąc już o skałach, drzewach i ptakach.
87. Wiara nie jest jakimś tajemniczym naddatkiem czy dodatkiem do życia, lecz mocą wpisaną w samo życie i naturę człowieka.
88. O ile istnieje wiele wierzeń i religii, doświadczenie wiary jest jedno i wspólne wszystkim ludziom. Jednak różne wierzenia różnie interpretują to, czym jest wiara.
89. Wiara przestaje istnieć z chwilą, gdy zaczyna się mówić o posłuszeństwie
wobec wiary. Wtedy bowiem ważniejszym od wiary staje się posłuszeństwo, wiarę sprowadza się do posłuszeństwa i liczy się wtedy posłuszeństwo, nie wiara. Wiara zaś jest nade wszystko wolnością.
90. Tak zwani „wierni” mylą się uważając, że wiara jest rodzajem biletu, z którym wsiada się do pociągu jakim jest na przykład taki lub inny Kościół, akceptując reguły i plan podróży, poddając się jej pięknu, pewnym niewygodom, kontroli konduktorów i, pewnie dojeżdżając do celu.
91. Gdy żyłem w ramach pewnej instytucji religijnej, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oto znalazłem się w pociągu – na dodatek zostałem w nim jedną z osób personelu obsługi. Przywdziewaliśmy nasze mundurki, szlifowaliśmy guziki, z życzliwym i uspakajającym uśmiechem, mając pod pachą rozkład jazdy, a w kieszeni skarbonkę, przechodziliśmy przez przedziały sprawdzając, jak zachowują się pasażerowi i czy posiadają odpowiednie bilety. Dopiero po pewnym czasie zacząłem się zastanawiać, skąd ów pociąg wyjechał i gdzie zmierza. Lepiej przemilczeć, co odkryłem, gdy pewnego razu dostałem się do lokomotywy. Wyskoczyłem i zacząłem pieszą wędrówkę. Zmienił się zupełnie mój obraz świata, kierunek podróży i towarzysze.
92. W pewnym momencie wiarę uznano za narzędzie poznawcze. Przyjęto, że tylko wiara pozwala na prawdziwy ogląd świata i że bez wiary obraz świata jest fałszywy. Z czasem jednak proponowany przez system wierzeń obraz świata zaczął pękać w szwach, co trwa do dzisiaj, rodząc wiele tragedii i napięć.
93. Ludzie mogą myśleć zupełnie inaczej, nawet w kwestiach religijnych, co jednak nie koniecznie oznacza, że wierzą w coś innego. Różnią ich wierzenia, nie wiara.
94. Gdy znika prostota wiary, pojawiają się rozbudowane systemy. Cudowne i
powikłane labirynty. Ów rozwój jest upadkiem.
95. Wierzenia mogą być odpowiedzią na egzystencjalny lęk. Egzystencjalny lęk może być też owocem wierzeń. Podtrzymywany przez systemy wierzeń związek wiary i lęku jest chorobą, z której trzeba się wyleczyć i przeciwko której należy się uodpornić.
96. Wierzenia można w taki lub inny sposób popierać, co czynią nadworni teologowie. Można starać się je oczyszczać, pogłębiać lub poszerzać, co czynią reformatorzy. Można z nimi walczyć, co czynią ikonoklaści i rewolucjoniści. Można starać się z nich wyzwolić, co czynią mędrcy. Można starać się je przekroczyć, co czynią mistycy. Każdy człowiek jest równocześnie i w różnym stopniu teologiem, reformatorem, ikonoklastą, rewolucjonistą, mistykiem i mędrcem. Nade wszystko jednak człowiek jest wiarą.
97. Wiara może istnieć bez wierzeń, lecz nie odwrotnie. Dramat polega na tym, że istnieją wierzenia bez wiary przybierając postać formalizmu, faryzeizmu, hipokryzji, moralizmu, dogmatyzmu, itd. Gdy tak się dzieje, dynamika wiary wyprowadza człowieka poza martwe systemy wierzeń.
98. Wierzenia są jak szprychy i obręcz koła, które jednak kręci się dzięki pustce osi, którą jest wiara.
99. Religie do tej pory ograniczały się jedynie do kilku wąskich ścieżek i ciasnych zaleceń. Życie jest bogatsze i rozleglejsze. Stare bukłaki pękają. Opada mgła, a przed oczyma pielgrzymów rozciągają się bezkresne przestrzenie i wiele nie przetartych jeszcze szlaków, które aż proszą się, by zacząć je przecierać i uczęszczać.
100. Wiara zredukowana do wierzeń dusi się, szuka ścieżek wolności i otwartych przestrzeni. Ponieważ jednak przyzwyczaiła się do tych ciasnych ram wychodząc, czuje się trochę nieswojo, nago i bezdomnie.
Bezdomność
1. Bezdomność jest kluczem do tajemnicy mojego istnienia. Klucz ten mam zawsze przy sobie, jednak będę mógł go użyć dopiero u kresu wędrówki.
2. W mej wyobraźni na temat bezdomności napisałem uczone traktaty, natchnione wiersze i przenikliwe przysłowia. Jej imię powtarzałem jak mantrę i otoczyłem ją pełnym czci milczeniem.
3. Bezdomność tropiłem w obłokach i księgach, na obliczach szaleńców i mędrców, w spojrzeniu kochających ludzi i w błysku nieprzyjaznych spojrzeń. Podpatrywałem ją u Boga i we wdzięcznych ruchach kota. Pouczyły mnie o niej drzewa i rzeki. Jej delikatny zapach poczułem, gdy pewnego razu pocałowałem kamień.
4. Bezdomność spowiła mnie sobą jak mgła, lecz to właśnie przez jej ścielące się smugi, w cudownych prześwitach, do mego życia sączyło się światło.
5. Bezdomność jest wielką Panią mojego życia. Miłowałem ją nienawidząc i nienawidziłem miłując. Uciekałem od niej, lecz zawsze wracałem. Zdradzałem ją, lecz tylko po to, by przekonać się, że nie potrafię bez niej żyć.
6. Bezdomność skierowała mnie ku wierze, a wiara pouczyła mnie o bezdomności.
7. Wiele czasu upłynęło zanim dosłyszałem drugie imię bezdomności, którym jest wolność. Zdarzyło się to pewnego wieczoru nad rzeką.
8. Innym jeszcze imieniem bezdomności jest niepojętość.
9. Czy wyłoniliśmy się z nicości i do nicości zmierzamy, czy też wyszliśmy z pełni i pełnia jest naszym przeznaczeniem? Jak długo trwa pielgrzymka naszego życia, jesteśmy bezdomni, jesteśmy pielgrzymami, gdyż ani nicości ani pełni nie potrafimy ogarnąć.
10. Niepojęty jest mój początek, niepojęty jest mój kres, niepojęty więc jestem i ja. Nie znaczy to, że nie mam początku, że nie zmierzam do żadnego kresu, lub że mnie nie ma. Oznacza to jedynie, że jestem niepojęty, bezdomny i wolny.
11. Człowiek z istoty jest bezdomny i przez całe życie co najwyżej skleca sobie przeróżne legowiska i zatrzymuje się w zapyziałych zajazdach.
12. W domach zamieszkują jedynie śmiertelni. Doświadczenie wieczności czyni z człowieka wędrowca. A może to wędrówka otwiera nas na wieczność?
13. Bezdomność i niepojętość to siostry. Są one błogosławieństwem i przekleństwem. Łączą się one z wiarą i do niej prowadzą, podobnie jak wolność.
14. Bezdomność i niepojętość są objawem żywotności wiary i jej siłą nośną. Wiara zadomowiona jest kulawa, gdyż brak jej wolności. Dlatego też religie muszą zakrywać kadzidłami smród panoszącego się w nich zniewolenia.
15. Obok apofatyzmu Boga istnieje apofatyzm człowieka, jego niepojętość, jego bezdomność, jego wolność. Podobnie jak istnieje apofatyzm świata, jego niepojętość, jego cudowny i straszliwy ogrom.
16. Niepojętość człowieka łączy się z niepojętością Boga, gdyż człowiek jest obrazem Niepojętego. Jeżeli niepojętość wpływa na bezdomność człowieka, to tym bardziej Bóg, będąc Niepojętym, jest Bezdomny.
17. Człowiek nie może zbudować Bogu domu, by razem z Nim w nim zamieszkać. To znaczy, może to zrobić i robi, jednak wtedy człowiek przestaje być człowiekiem, a Bóg Bogiem i zaczyna się farsa.
18. Jeżeli niepojętym jest człowiek, który jest mikrosmosem i mikrotheosem, to tak samo niepojętymi są kosmos i theos.
19. Zamknąłem za sobą drzwi wszystkich domów i stałem się pielgrzymem. Kto mnie jednak do tego skłonił? Bóg? Świat? Moje serce?
20. Wiara czyni człowieka bezdomnym, a różne życiowe doświadczenia, bolesne i przyjemne, jedynie w tym jej dopomagają.
21. Wiara utkwiła w moim życiu jak kolec, jak drzazga pod paznokciem, uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona. Pociągnęła mnie ku sobie, zauroczyła, wprowadziła do swojej komnaty, w której spędziłem z nią wiele upojnych nocy i wspaniałych dni.
22. Wiara czyni z człowieka pielgrzyma. Przyzywa go i zwodzi, kładzie się z nim pod drzewem życia, obdarza słodkim pocałunkiem miłości i człowiek przez chwilę myśli, że znalazł dom. Jest to jednak pocałunek poznania, które budzi ze snu. Jest to pocałunek na drogę, wiatyk, który wypala w sercu człowiek znamię: homo viator.
23. Znamię: homo viator wypala na człowieku Bóg swoją pieczęcią, na której czytamy: Deus viator. Stempel ten do czerwoności rozpala Ogień Ducha.
24. Mój ty świecie, który wcale nie jesteś mój, jakiś ty bezdomny w swojej stałości i przemijaniu, w swoim ogromie i znikomości, w swej mądrości i szaleństwie, w bycie swym i nicości.
25. Mundus viator – tak wołam do ciebie, mój świecie, nie wiedząc, co o tym moim zawołaniu myślisz. Ugośćmy się nawzajem. Ty owiń mnie swoim wiatrem, ja dotknę cię moim oddechem i niech przeniknie nas Duch.
26. Cóż ja robię pośród tych miast, pól, dróg, dolin i gór, obłoków, rzek i mórz? Jakież to wszystko wspaniałe i przerażające. Istniało zanim się tu zjawiłem i będzie istnieć, gdy mnie już tu nie będzie. Przez chwilę pocieszam się myślami o stworzeniu i końcu świata, które zmniejszają w mych oczach jego majestat i ogrom, nade wszystko, gdy przeciwstawię im moją ewentualną nieśmiertelność i wieczność. Tak czy inaczej mam poczucie wrzucenia w ten świat, bezdomności i wyobcowania.
27. Może wobec tych miast, pól, dróg, dolin, obłoków, rzek i mórz jestem jedynie chwilą i bezdomnym przechodniem. A jeżeli planety, gwiazdy, galaktyki i miliardy lat ich istnienia są jedynie mgnieniem, okruchem i chwilą wobec
mojej wieczności, wtedy moja bezdomność jest jeszcze straszliwsza.
28. Poczucie metafizycznej bezdomności i ontologicznego wygnania. Przyprawiająca o zawrót głowy świadomość, że ja i świat nie przystajemy do siebie. Jedynie ogrom i nicość. Czasami zamiera w nas nawet śraddhā, poczucie wiary ontologicznej.
29. Chwile, w których nie możemy powierzyć się niczemu i nikomu wypowiadając nasze amen, w których nie można zawierzyć Bogu, nie można zawierzyć światu, nie można zawierzyć człowiekowi. Jedynie samotność, obcość i lęk. Oto unicestwienie wiary relacjonalnej. Pozostaje solipsyzm, akosmism i a-teism – bezdomność straszliwa.
30. Okresy niepojętości i zwątpienia, wewnętrzne pożary, które spalają w nas wszelkie myśli, koncepcje, teorie i intuicje. Wierzenia stają się wspomnieniami upiornych snów. Nie istnieje wtedy żadna episteme i żadna pistis, żadne poznanie i wiara – jesteśmy jedynie zjawami i wszystko jest nicością.
31. Krzyk, neti neti, nada nada, słyszałem we wszystkich świątyniach i jest on we mnie, gdy samemu tworzę, rozmyślam czy spoglądam w milczeniu na sunące po niebie obłoki.
32. Dramatyczny krzyk neti neti sam w sobie nie jest jeszcze rozpaczą, choć się o rozpacz ociera. Wtedy też przerażony umysł zaczyna się miotać, czyli myśleć.
33. Można mówić o narodzinach wiary, gdy człowiek nagle ją sobie uświadamia i w jej świetle postrzega siebie, Boga i świat; może też mówić o śmierci wiary, gdy wizja ta znika.
34. Bezdomnym czyni człowieka nie tylko wiara, lecz także namysł nad wiarą, a jeszcze bardziej namysł nad wierzeniami.
35. Myślenie jest niebezpieczne dla wiary i wierzeń – stąd pochodzi głęboka i zrozumiała nieufność religijnych systemów w stosunku do myślenia; nie tylko w stosunku do takiej lub innej idei, lecz do myślenia w ogóle.
36. Myśl staje naprzeciw wiary i próbuje z nią swoich sił, lecz wiara jej nie ustępuje. Myśl przysparza wątpliwości, lecz wiara zwątpieniu się opiera. Dopiero po upływie pewnego czasu uświadamiamy sobie, że światło pojawia się, gdy spotykają się w nas spora doza wiary ze sporą dozą zwątpienia. 37. Namysł nad wiarą, może wyprowadzić nad przepaści rozpaczy. Z rozpaczy człowiek może, nie musi, rzucić się w objęcia wierzeń.
38. Jednych rozpacz doprowadza do wiary, innych wiara przywodzi do rozpaczy.
39. Namysł nad wierzeniami może, nie musi, doprowadzić do wiary – z konieczności bezdomnej.
40. W naszym świecie rozpadł się system hierarchiczno-dualistyczny. Nie uważa się już, że człowiek to jedynie umysł i materia, dusza i ciało; że dusza to coś lepszego i że tak po prostu może kierować ciałem – nawet jeżeli wspierałaby ją łaska. Z powodu rozpadnięcia się tego „systemu” człowiek nie potrafi przyjąć, że istnieje oświecające „coś”, co obdarowuje jego duszę „wiarą”, która z kolei rozlewa się także po jego ciele i mu je podporządkowuje. Nie wierzy się, że wystarczy umartwić ciało, aby wiara mieszkający w duszy zatryumfowała. Zamilkły więc systemy i szkoły duchowości i wobec ich sążnistych traktatów i
nauk człowiek czuje się obco. Nie są już one – jeżeli w ogóle kiedykolwiek były – jego domem. Duchowość stała się bezdomna.
41. W sferze społecznej mniejszym powodzeniem i autorytetem cieszą się takie lub inne kasty „oświeconych pośredników wiary” - nie tylko dlatego, że są oni mało oświeceni czy skompromitowani, lecz dlatego, że w człowieku znikło poczucie hierarchiczności, czyli zapośredniczenia, i pragnie do Boga dochodzić sam. A tak naprawdę, to chce tego od człowieka Bóg.
42. Człowiek rozczarowany ułudnymi teoriami o drugim świecie czy duszy, z wściekłości rzucił się na idiotyczny podbój świata i w wyuzdaną cielesność. W jego sercu, co widać także w jego oczach, wyczytać można jedynie zmęczone wyobcowanie.
43. Systemy religijne, które mówią o ojczyźnie w niebie i o drugim świecie, siłą rzeczy wyobcowują człowieka z tego świata i z tego życia, czyniąc go tu nieszczęsnym uciekinierem, obcym i bezdomnym.
44. Większość teorii o tak zwanym życiu duchowym, które skupiały się jedynie na duszy, wyobcowywały człowieka z jego ciała, uczuć i świata, czyniąc go bezdomnym i wyobcowanym.
45. Kto rozgrzeszy religie ze wszelkiego zła, jakie wyrządziły człowiekowi, ziemi i Bogu?
46. Jak ocalić i podać w przyszłość całe bogactwo, które kryją w sobie religie?
47. Jak oddzielić w religiach ziarno od plewy?
48. Czasami (często) myślimy (w sumie łudzimy się), że objęliśmy już wszystko, że żyjemy w obrębie wszystko wyjaśniającego i wyczerpującego takiego lub innego systemu (religijnego, filozoficznego, społecznego), w którym to zdaje się nam, że się zadomowiliśmy. Lecz samo życie, prędzej czy później, czyni wyłom w takim systemie, ukazując nam jego względność i ograniczoność. System pęka lub topi się i człowiek musi porzucić złudzenia, zacząć myśleć, wyruszyć w drogę. Takiego wyłomu może dokonać miłość, śmierć, olśnienie, spotkany człowiek, idea, słowo, chwila ciszy... jest to proces bez końca odsłaniający prowizoryczność i ograniczoność wszelkich systemów.
49. Stare mury owego opactwa, noszone przez nas stroje uszyte według średniowiecznych wzorów, choć działo się to pod koniec XX wieku, powtarzane od stuleci liturgiczne ceremonie i wyśpiewywane łacińskie słowa Nobiscum Deus (Iz 7, 14; Mt 1, 23), zdawały się przekonywać, wobec zmiennego świata, przez który przewalały się ludy, armie i filozofie, że tutaj był stały i niewzruszony dom, że tutaj Bóg był z nami. Lecz pewnego dnia, gdy klęczałem przy ołtarzu i jeden z kapłanów mówił Hoc est enim corpus meus, drugi zjadliwie syknął mi do ucha: „Trzymaj, pierdoło, tą świeczkę prosto” (słowa te były mocniejsze, jednak moja pamięć wymazała ich wulgarność). W oka mgnieniu starożytne mury rozpadły się, średniowieczne szaty okazały się tanimi przebraniami, rytualne gesty zaczęły zionąć teatralną pustką, a łacińskie słowa stały się niezrozumiałe. Moje serce poczuło się tam obco, wywędrowało, a ja ponownie poczułem się bezdomnym i stałem się wędrowcem. Była to inicjacja.
50. Bezdomność może jest spowodowana pragnieniem nieskończoności wpisanym w człowieka, którego nikt i nic nie może nasycić czy ukoić, nikt i nic, co można by posiąść, nikt i nic, co mogło by wziąć nas w posiadanie. Jest to niekończący się proces, który nie ustaje nawet wobec wieczności bytu i nicości.
51. Kain – symbol obcości, wygnania i bezdomności. Kain w hebrajskim znaczy
„posiadanie” i „przywłaszczenie”. Każdy staje się Kainem, gdy chce posiadać i mieć – cokolwiek. Chęć posiadania wyobcowuje, gdyż w świecie tym jesteśmy aż i jedynie gośćmi. A gość, jak to gość, traktowany jest z wszelkimi honorami, je lepiej niż goszczący go, śpi w wygodniejszym łożu i doświadcza wszelkich uprzejmości, jednak nic tu do niego nie należy. Jeżeli zacząłby tu coś posiadać, przestałby być gościem.
52. Nie jesteśmy Odysami, którzy ze wszech sił staraliby się wrócić do Itaki. Nie możemy bowiem wrócić tam, skąd wyruszyliśmy. Możemy jedynie podążać do przodu z niepokojem w sercu, które cały czas pyta się, co stanie się z Itaką.
53. Może mógłbym zadowolić się postacią Abrahama i zamieszkać w wędrówce jego wiary. Powstrzymuje mnie jednak od tego niezwykła przemoc judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, które odwołują się do wiary Abrahama.
54. A gdybym tak przestał owijać w bawełnę i po prostu wyrzucił z siebie to wszystko, co tak naprawdę myślę o wierze? Byłoby to zadanie delikatne i brutalne. Musiałbym bowiem wypowiedzieć cały mój gniew i cały mój dla niej podziw. Czyż nie byłaby to walka Donkiszota z wiatrakami? Czemuż jednak nie rzucić się z mizerną kopią moich myśli i słów na te widma?
55. Metodę, według której tu postępuję można by wyrazić za pomocą gry słów: rozglądając się wglądam i wglądając rozglądam się. Z jednej strony przeróżne doświadczenia mego życia, podróże, spotkania, lektury zmuszają mnie do zstępowania coraz bardziej w głąb mnie samego, w głąb różnych doświadczeń i samej istoty rzeczy; z drugiej zaś strony owe wglądanie, zstępowanie w głąb, interioryzacja, za każdym razem otwierają mnie i uwrażliwiają na nowe, inne i niepojęte aspekty rzeczywistości. Myśli i słowa są jedynie cieniem tej rzeczywistości.
56. Powiązanie innych dwóch słów – encyklopedyzm i apofatyzm - od innej jeszcze strony może wytłumaczyć mój sposób postępowania. Encyklopedyzm to gromadzenie i porządkowanie informacji, któremu towarzyszy chęć jak najlepszego i najdokładniejszego zrozumienia. Jest to jednak praca bez końca, gdyż danych ciągle nam przybywa, a z upływem czasu zmienia się także sposób ich interpretacji. Encyklopedyzm – wbrew pozorom – jest płynny, jak płynną jest cała rzeczywistość. Apofatyzm natomiast jest wiedzą negatywną, jest niewiedzą, jest wymownym milczeniem, ciemnością pełną światła, obecną niewidzialnością. Nie można go wyrazić, a jednak jest on obecny i jego obecność jest tak przemożna, że wyłania się z każdej stronicy encyklopedyzmu, a czasami nawet go sobą przysłania.
57. Wiara to z jednej strony encyklopedyzm (nieskończona ilość doktryn, świętych ksiąg, świętych postaci, zdarzeń, historii, doświadczeń), z drugiej to apofatyzm (niepojętość, niewidzialność, niewyrażalność, wieczność, milczenie). Bezdomność także jest encyklopedyczna (miejsca, wędrówki, odyseje, exodusy, odejścia, powroty) i apofatyczna (gdzie bowiem jesteśmy? czy tak naprawdę wszystko to się nam przydarzyło?).
58. Myśląc wycofuję się z rzeczywistości i jestem poniekąd nigdzie. Bezdomność jest naturalnym środowiskiem wszelkiego myślenia. Arystoteles, raczej osamotniony w tych swoich rozważaniach, twierdził, że życie oddane rozmyślaniom (bios theoretikos), właściwe filozofom, jest życiem bezdomnym (bios xenikos).
59. Tylko jeden krok dzieli życie bezdomne (bios xenikos) od wiary bezdomnej (pistis xenike).
60. Tak wiara, jak i namysł nad wiarą i wierzeniami są pochodnymi jednego i tego samego dynamizmu życia, który przenika całą rzeczywistość. Życie i wiarę wiąże ze sobą subtelna nić bezdomności.
61. Z jednej strony uczestniczę w wielkiej dyskusji i przygodzie ludzkości dotyczącej wiary, z drugiej strony czuję się tu zupełnie sam i bezdomnie.
62. Wszelki ikonoklazm jest rozpaczliwym gestem wołającym neti neti, nie to, nie tamto, nada nada, które serce człowieka wypowiada wobec wszystkich ikon. Ten krzyk dobiega zza wszystkich ikonostasów, gdyż wznosi go sam Bóg.
63. Ikonoklazm człowieka jest jedynie echem ikonoklazmu Boga, do których czasami dołączają się ponad to burzliwe ikonoklazmy świata.
64. Człowiek tnie siekierą ikonę, Bóg zasłania swoje oblicze, a ziemia w posadach swych drży. Jak i gdzie ci trzej bezdomni mogą siebie nawzajem i na zawsze ugościć?
65. Bóg Niszczyciel, Mroczne Oblicze Boga, Jego ciemna strona wibrująca w wierze i w świecie. Czasami mówi nam o tym straszliwa burza, czasami ludzkie szaleństwo, innymi razy cierpienie, a kiedy indziej jeszcze cichy powiew wiatru.
66. Idolami mogą być nie tylko takie lub inne bożki, lecz także religijne instytucje, ich ryty i doktryny. Dlatego też ikonoklastyczny impet kieruje się nie tylko przeciwko pomnikom i obrazom, lecz także przeciw systemom religijnych wierzeń – nade wszystko wtedy, gdy za bardzo się wynoszą uważając się za jedyne i absolutne, przysłaniając sobą Boga.
67. Odwieczne odwracanie się ludzi pobożnych od religijnych form, instytucji, duchowości i doktryn, to rodzaj ikonoklastycznego buntu. Zazwyczaj stoi za nim
autentyczne pragnie Wolności, która jest jednym z imion Boga.
68. Człowiek spontanicznie kieruje się ku Bogu i dlatego wychodzi poza sferę tego, co poznawalne i oczywiste, odrzucając wszelkie pośrednictwo, nie zadawalając się tanią, kiczowatą pociechą oferowaną przez religijne systemy wierzeń i stając się bezdomnym wędrowcem.
69. Dynamizm ikonoklastyczny odnajdywałem w sobie od zawsze, a przecież namalowałem dziesiątki ikon. Nie chciałem być ani zaszufladkowany, ani oznaczony jakąkolwiek etykietą. Nie chciałem być ani numerem, ani funkcjonariuszem. Nie mieściłem się w instytucjach, rytach, doktrynach, systemach i funkcjach. Było w tym coś z autodestrukcji, lecz zarazem i coś ożywczego, wyzwalającego i twórczego.
70. Nie wylewać dziecka z kąpielą. Dawne wierzenia i tradycje – jak rodzinny język n aobczyźnie – żyją w nas. Nie potrafimy się z nimi utożsamiać, a zarazem nie potrafimy żyć bez nich. Tradycje stały się antykwarycznymi przeżytkami, nowe jeszcze się nie wyłoniło. Dawne wierzenia możemy zaakceptować jedynie poddając je radykalnej krytyce i zarazem do głębi przeżywając owo nowe.
71. Postawa ikonoklastyczna jest jedynie etapem. Nie można jej zaniechać stając się obrońcami dawnych bogów, robiąc z nich idoli. Nie można jednak jedynie niszczyć.
72. Ani ikonologia, która jest idolatrią; ani ikonoklazm, który jest nihilizmem, lecz po prostu ikona, czy raczej ikoniczność lub jeszcze lepiej: ikonofania. Wszystko jest ikonofanią.
73. Czegoż ty właściwie chcesz – powiedział do mnie Bóg. Gdy zbierałem się w sobie i już chciałem mu odpowiedzieć, do naszej rozmowy włączył się także świat pytając: czegóż wy ode mnie chcecie?
74. Przez całe dekady, gdziekolwiek kładłem się spać, a przyszło mi bywać w wielu przeróżnych miejscach tego świata, na krótko przed zaśnięciem zastanawiałem się, jak i którędy zdołałbym stamtąd uciec, gdyby nagle w nocy przyszli „oni”. Zasypiałem z obrazem siebie uciekającym w piżamie lub nago – po rynnach, po dachach. Punkt mego ciała znikał w ciemności i rozpływał się w oparach niespokojnego snu.
75. Był taki czas, gdy najlepiej czułem się na stacji kolejowej i na lotnisku, słowem w drodze. Potem czułem się tak zawsze i wszędzie.
76. Gdy odszedłem z klasztoru, rozniosła się wieść, że zostałem buddystą. Na pewno było we mnie coś buddyzującego, gdyż buddyzm jest wpisany w samą naturę człowieka, podobnie jak chrześcijaństwo (anima naturaliter christina), jednak nie zamierzałem zostawać buddystą. Byłoby to bowiem tak, jakbym jedną parę butów zamienił na inną. Nie miałoby to żadnego sensu, gdyż chciałem i zamierzałem wędrować boso.
77. Tylko wędrując boso można czuć puls ziemi, w której wibruje Duch.
78. Moje różne odejścia, a było ich wiele, to doświadczenia, którym nie byłem i nie jestem w stanie się oprzeć, a zarazem eksperymenty, które przeprowadzam na własnej skórze; to oczyszczenie (katharsis) pewnej wiary, które wiedzie do doświadczenia mnie w wierze i wiary we mnie. Doświadczenie to doskonale streszcza w sobie zwrot „wiara bezdomna”.
79. Wiara bezdomna nie jest teorią, za pomocą której starałbym się wytłumaczyć moje przeróżne doświadczenia życiowe, jak przypuszczam wielu pragnęłoby myśleć, aby móc je jednoznacznie osądzić. Moje życie jest jedynie przypisem do wiary bezdomnej.
80. Zapoznałem się z psychologią i psychiatrią na tyle, by zdawać sobie sprawę z tego, że poczucie bezdomności w moim przypadku może być rezultatem cyklicznie powracającej tendencji depresyjno maniakalnej. W trakcie, cyklicznie powracającego, napadu takiej depresji wszystko staje się niemożliwą do uniesienie ciemnością i jedynie radykalne odrzucenie wszystkiego zdaje się być jakimś rozwiązaniem. W moim przypadku takie napady mogłyby być skierowane także w stronę wierzeń, od których nawet wiara mnie nie ustrzegła, a być może nawet, podejrzewam, to ona często je prowokowała. Jednak nie uważam, by stany zaciemnienia i bezdomności, można było wytłumaczyć jedynie przy pomocy psychologicznych diagnoz. Psychologiczne zaciemnienie jest jedynie odbiciem zaciemnienia ontologicznego. Może nasze stany psychiczne są odbiciem pewnego onto-psychizmu, procesów zachodzących w całej rzeczywistości: w świecie, w ludzkości, w świecie duchów i w Bogu.
81. Długo czułem się obco na tym świecie. Nie rozumiałem tego uczucia, a jednak siedziało ono we mnie i było jednym z przewodnich motywów mego życia. To ono wyprowadziło mnie z domu, z ojczyzny, to ono wprowadziło mnie do klasztoru i z niego wyprowadziło. Buntowałem się przeciw takiemu stanowi rzeczy, aż zrozumiałem, że mój los jest po prostu odwiecznym losem człowieka. Rozejrzałem się w koło, popatrzyłem na moje odbicie w nurcie płynącej rzeki życia, zapatrzyłem się w świetlistą ciemność i zostałem obywatelem Xenopolis.
82. Przebudziło mnie do tego stanu spojrzenie pewnego Hindusa przechodzącego koło samochodu, w którym siedziałem i który zatrzymał się na czerwonym świetle ruchliwego skrzyżowania w Weronie. W ręku trzymał wiązkę żółtych róż, które starał się sprzedać. Nic nie utargowawszy stał zamyślony w ulicznym ruchu, pod czerwonym światłem semafora, które jaśniało nad nim jak areola, gdy on patrzył gdzieś w dal. Była to ikonofania. Nasz
samochód odjechał, jednak moje serce pozostało z nim w Xenopolis.
83. Obok konwertytów istnieją też s-konwertyci, odwróceńcy, xenosi. Nie są to wcale bezbożnicy lecz ludzie, którzy nie tyle odrzucili taką lub inną tradycję i przeszli do innej, lecz wchłonęli w siebie takie lub inne tradycje, wyszli poza wszystko, stali się pielgrzymami i wiedli żywot bezdomny (bisos xenikos).
84. Miasto pielgrzymów i wędrowców, miasto obcych: Xenopolis. Taka nazwa jest paradoksem. Wydaje się, że takie miasto nie może istnieć, a jednak takim miastem jest dla mnie cały świat. Żyję w Xenopolis.
85. Zawsze istnieli ludzie, których można by zaliczyć do społeczności xenosów i uznać za obywateli Xenopolis. Nie budują oni miast lub państw, choć tworzą pewną społeczność. Trudno powiedzieć, jak, kiedy i dlaczego jakiś człowiek zostaje obywatelem Xenopolis. Nie istnieje w nim żadne biuro meldunkowe i nie wydaje się tam dowodów osobistych. Niektórzy z xenosów są ruchliwi, przemieszczają się z miejsca na miejsce (Odys, Abraham), można jednak spotkać w społeczności tej także osoby, które praktycznie nigdy nie opuściły swojego kraju, miasta, dzielnicy czy domu (F. Pessoa, E. Dickenson). Wszyscy jednak mają ten sam blask w oczach i ogorzałą od wiatru twarz. Rozglądnijcie się w koło, spójrzcie na własne oblicze, zapatrzcie się w świetlistą ciemność.
86. Pamiętam owo przyjęcie w pięknym domu bogatego miasta na północy Włoch. Byłem tam gościem i obcym. Gdy do kryształowych kieliszków rozlewano czerwone wino zaczęła się rozmowa o wzrastającej fali emigrantów, których coraz więcej pojawiało się w okolicy. Gdy zapytałem, kim byli przodkowie gospodarzy, opowiedziano mi historię rodziny: w czasie wojny ich dziadkowie wyemigrowali z ubogich górskich wiosek i potem w sprzyjającym gromadzeniu pieniędzy powojennym ekonomicznym „bum” tego regionu dorobili się owego domu, kryształowych kieliszków i cudownego czerwonego wina, w oparach którego ich wnukowie starali się zapomnieć o swojej emigranckiej przeszłości i z niechęcią myśleli o ubogich emigrantach
przechodzących tuż za rogiem i u bramy ich domu.
87. Wszyscy, gdziekolwiek się znajdujemy, byliśmy, jesteśmy lub będziemy bezdomnymi wędrowcami, przybyszami „znikąd”, emigrantami.
88. Moi rodzice byli obcymi przybyszami w Bydgoszczy, w której się urodziłem. Tak na prawdę jednak pochodzę z Nicości lub z Pełni – dokładnie już nie pamiętam.
89. Zaledwie przyzwyczaimy się do życia bezdomnego, już trzeba się zeń wynosić.
90. Kiedy wygnaniec i przybłęda przemienia się w wędrowca i pielgrzyma Absolutu?
91. Pathaspati – Pan drogi – jedno z imion Boga w Wedach. Pan towarzyszący wędrowcom, Pan będący Bezdomnym Wędrowcem. Pan odwiedzający Abrahama. Abraham stający się xenosem i philo-xenosem, czyli goszczącym Bezdomnego w swojej bezdomności, bo sam został przez Niego ugoszczony. Rublow po wiekach namalował nawet taką ikonę – Gościnność Abrahama.
92. Czy istnieje piękniejszy hymn na cześć bezdomności niż Pielgrzym Norwida? No, może mroczny wiersz To Miłosza będący drugą, ciemną stroną norwidowego zaśpiewu.
93. Ach, te wszystkie wspaniałe opowieści o Bogu, który pojawia się jako
wędrowiec, obcy czy pielgrzym. Zjawia się, ludzie przez chwilę zapominają o swojej samotności i poczuciu wyobcowania, potem On odchodzi, a oni znowu pozostają sami pocieszając się wspomnieniami, rytami, doktrynami i nadzieją Jego powrotu – jakby naprawdę nic z tego wszystkiego nie zrozumieli. „No, nic nie zrozumieli” – zawtórowało mi echo, a może tak to przemówił do mnie On.
94. Bóg jako radykalna obcość, jako skrajna bezdomność, jako absolutna inność. Do Ciebie wzdycha serce moje, gdyż jestem obcy, bezdomny, inny. Lecz mówię do ciebie „Ty” jedynie wtedy, gdy wiem, że nie powinienem tak postępować.
95. Bóg w swej bezdomności, gdyż nie mieści się w żadnej społeczności, w żadnym języku, w żadnej instytucji, w żadnej religii, w żadnej doktrynie, staje się bliskim człowiekowi bez kraju, bez narodu, bez języka, bez protekcji jakiejkolwiek instytucji, bez religii, bez doktryny. Czy te dwie bezdomności tworzą dom, czy też wynoszą bezdomność do drugiej potęgi?
96. Trzeba stać się bezdomnym, aby zostać poznanym przez Bezdomnego i móc Go poznać. W bezdomności powierzyć się Bezdomnemu, który obdarza mnie bezdomnością, bym poznał i przyjął Jego Bezdomność.
97. On w swojej bezdomności powierza się bezdomnym. W takiej też postaci jawi się On mieszkańcom polis zadomowionym w wierzeniach. Gdy jednak pragną Go usidlić w swoich świątyniach, znika, pozostawiając im jedynie znikome swe ślady odciśnięte w ich wspomnieniach, doktrynach i rytach.
98. Gdy Bóg, jako Bezdomny, zjawia się w ludzkim polis, jego obywatele najpierw się cieszą, jednak bardzo szybko Jego obecność i zachowanie przestaje się im podobać, gdyż wywraca do góry nogami ich tradycje i przyzwyczajenia. Aby móc dalej w spokoju się im oddawać, za pomocą władzy politycznej i religijnej usuwają Owego Wędrowca za mury miasta. Nie jeden raz dochodzi
nawet do rękoczynów. Gdy już wszystko powraca do normy, pobożni obywatele polis zaczynają wspominać i czcić Owego Wędrowca w swych religijnych tradycjach i wyglądać Jego powrotu.
99. Gher anoki ba-arez – paroiokos ego nimi en te ge – advena ego sum in terra – jestem gościem na ziemi (PS 119/118, 19). Jak werset ten powinni śpiewać wyznawcy w swoich świątyniach?
100. Człowiek stał się bezdomnym, aby spotkać Bezdomnego, czy też bezdomnym staje się po spotkaniu z Nim?
Wiara bezdomna
1. To co naprawdę chcę tu powiedzieć, musi pozostać przemilczane.
2. W sferze wiary dostrzegam zjawisko, które symbolicznie wyraża zwrot „wiara bezdomna”. Doświadczyłem go osobiście. Minęło jednak wiele czasu zanim byłem w stanie o nim rozmyślać i pisać.
3. Wiary bezdomnej doświadczyło i doświadcza wiele osób, jednak nie chcę zajmować się tu socjologią, historią, antropologią, biografią, aby wykazać, że jest to zjawisko powszechne i to nie tylko dzisiaj. Nawet gdzbz dotyczyłoby niewielu, zasługiwałoby na uwagę, gdyż wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani.
4. Jeżeli czytelnik dotarł do tego momentu moich rozważań, to znaczy, że tkwi w nim bakcyl wiary bezdomnej, że posiada jej stygmat.
5. Nowe wino i stare bukłaki. Stare wino i nowe bukłaki. Nowe wino i nowe bukłaki. Stare wino i stare bukłaki. Jeżeli wiesz, że w obecnej chwili, w świecie i w tobie, w sferze wiary i wierzeń, zachodzą jednocześnie wszystkie te cztery sytuacje, posiadasz stygmat wiary bezdomnej.
6. Gdy wiara bezdomna pojawia się w kontekście wierzeń, zdaje się być jedynie przejściowym etapem, gdy jednak podążamy jej tropem uświadamiamy sobie, że dotyczy ona samej istoty i dynamiki wiary.
7. Wiara bezdomna nie jest jakimś novum, właściwym naszym czasom, lecz niezbywalnym constans ludzkiej kondycji.
8. Nawet jeżeli wiara bezdomna jest pewnym constans, za każdym razem jej przyczyny są inne i objawia się ona na różny sposób – w zależności od osób, kontekstów i epok.
9. Wiara bezdomna jest sprawą czysto osobistą, choć czasami może dotyczyć wielu osób, a nawet całych kultur czy epok.
10. Wiara bezdomna nie jest jakimś tam novum, lecz czymś, co ma posmak fides perennis. Wiara bezdomna zawsze tliła się pod stertami wierzeń, dyskretnie przechadzała się między kolumnami świątyń, a nawet gwizdała w uszach kapłanom, gdy okadzali ołtarze.
11. Wiary bezdomnej dzisiaj doświadcza wiele osób, a niektórzy nawet nad nią rozmyślają. Nie przychodzi im to jednak łatwo, gdyż ludzka myśl za długo była sparaliżowana statycznymi schematami i systemami wierzeń.
12. W wierze zawarty jest pewien element bezdomności, który w niektórych epokach i u niektórych ludzi bardziej dochodzi do głosu.
13. Wiara bezdomna jest jednym z odcieni i znamion wiary.
14. Bezdomność jest zawarta w wierze, a wiara w bezdomności, jak ciemność w świetle i światło w ciemności.
15. Wiara bezdomna to nie jakieś tam wysublimowane, wyssane z palca teorie dla „wybranych”, lecz konkret, codzienność i powszedniość życia osób, które jednak nie zawsze są świadome owego stanu rzeczy, skutkiem czego w dziedzinie wiary przeżywają bolesne rozterki.
16. Wiara bezdomna to efekt dynamizmu przenikającego całą rzeczywistości, w tym także wiarę. Bez tego dynamizmu nie byłoby ani życia, ani wiary. Dynamizm ten ma wiele imion i zarazem jest bezimienny, gdyż jest pozaimienny. Język i myśl mogą objaśnić go jedynie do pewnego stopnia, gdyż jest on większy od nich i przenika także rzeczywistość języka i myśli. Przenika on je, jednak się z nimi nie utożsamia.
17. Z faktu wiary bezdomnej wnoszę o przenikającym całą rzeczywistość dynamizmie, któremu trzeba być wiernym, by żyć, któremu wierności dochowuje także wiara. Wiara jest wiarą właśnie dlatego, że dochowuje mu wierności – nawet i właśnie za cenę bezdomności.
18. Dzisiaj, w naszej kulturze, dynamizm wiary bezdomnej, z różnych przyczyn, trochę bardziej się nasilił. Nic go nie powstrzyma. Jest on jak nurt wody, jak wiatr, jak ogień, jak trzęsienie ziemi. Nie jest to nic groźnego, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka takim może się wydawać. Jest to po prostu coś, przez co się przechodzi, jak przez wiele innych rzeczy w życiu.
19. Doświadczenie wiary bezdomnej jest jak przejście wielbłąda przez ucho igielne – niemożliwe i zarazem konieczne.
20. Wiarę bezdomną można dzisiaj zaobserwować także w sferze zachodniej tradycji religijnej.
21. Wiara bezdomna jest ukrytym nurtem, drugim biegunem wierzeń, czyli wiary zadomowionej.
22. Doświadczenie wiary bezdomnej jest stałym motywem życia religijnego, który można by porównać do dynamizmu wzrostu lub dojrzewania. Oczywiście są to tylko metafory.
23. W przeszłości, pod wpływem presji społecznych, ludzie wiarę bezdomną często ukrywali. Dzisiaj jest to zjawisko na tyle powszechne i nie trzeba go ukrywać. Obecnie przemiany społeczne oraz funkcjonowanie (czy raczej nie funkcjonowanie) tradycyjnych systemów religijnych sprawiają, że wiara bezdomna bardziej się uwidacznia. Czynniki, które wpłynęły na taki stan rzeczy to: rozwój wiedzy historycznej i filozoficznej, rozwój nauki i techniki, spotkanie wielkich religii, rozwój psychologii, kryzys, kompromitacja i niewystarczalność wszystkich znanych nam i istniejących tradycji religijnych, „coś” czego nie jesteśmy w stanie do końca ogarnąć i ujarzmić.
24. Podstaw wiary szukano w historii (Bóg ingerujący w historię). Na podstawie wiary stworzono wizję historii i mówiono o historii, nazywając ją historią zbawienia. Było to jednak nic innego jak umieszczenie wiary w obrębie pewnego mitu, mitu historii, rozwiniętej w paradygmat, który zdominował całą zachodnią cywilizację. Gołym okiem jednak widać, że historia nie została zbawiona i nie zbawia. Ponad to mamy wrażenie, że jako ludzkość znaleźliśmy się w sytuacji bez przyszłości (nie trzeba przytaczać na poparcie tej tezy faktów, analiz, statystyk). Nie znaczy to jednak, że jest to sytuacja bez wyjścia – jest ona bez wyjścia w obrębie pewnej (historycznej) wizji. Ponieważ historia okazała się ślepym zaułkiem, taką też okazała się wiara rozumiana i przeżywana w obrębie paradygmatu historii. Dlatego też, kto odczuwa w sobie puls wiary, zwraca się ku tradycjom, mniej naznaczonym mentalnością historyczną, które nie żyją jedynie z przeszłości i dla przyszłości. Jednak tak rozumiana wiara, wiara „odhistoryczniona” i nie mieszcząca się w paradygmacie historyczności wierzeń, na pierwszy rzut oka jest odczuwana i rozumiana jako wiara bezdomna, gdyż
znalazła się bez palety barw, z pomocą których posługiwano się przy malowaniu dotychczasowego (historycznego) paradygmatu wierzeń.
25. Wiara przeżywana i rozumiana w obrębie paradygmatu historii wypracowała olbrzymią ilość obrazów, które zapłodniły – i przysłoniły - świat nadziei. Mam tu na myśli nade wszystko apokaliptyczne wizje końca świata oraz teorie piekła, czyśćca i nieba, czyli w sumie tak zwanego zbawienia w innym świecie. Tym czasem nadzieja i wiara, a więc i zbawienie, nie są jedynie kwestiami przeszłości i przyszłości lecz także niewidzialności i niepojętości. Jednak w ziemi niepojętej i niewidzialnej wiara, przyzwyczajona do konkretnych argumentacji historycznych, czuje się bezdomna.
26. Kategoria przemiany jest kategorią myślenia historycznego i nie tłumaczy wszystkiego. Jednak myślenie historyczne zdominowało naszą kulturę i stąd nad ideą wiary bezdomnej rozmyślamy także w horyzoncie historyczności, w konsekwencji mówiąc o pewnej przemianie, co oczywiście jest tylko metaforą. Tak naprawdę jednak nie wiem, czy wiara bezdomna jest pewną przemianą wiary zadomowionej w wierzeniach, czy też stałym elementem wiary. Opowiedziałbym się za jednym i drugim.
27. Wiara bezdomna mówi o zmierzchu, wierze, bezdomności i zaczynie. Zmierzch wskazuje na koniec pewnej epoki, cywilizacji, cyklu lub paradygmatu. Wiara to jedno ze słów, które w tej epoce i cywilizacji, na różne sposoby sumowało religijny wymiar życia człowieka. Bezdomność to z kolei pewien sposób bytowania człowieka w świecie, wobec Boga, wobec samego siebie i innych ludzi. Zaczyn, to coś tajemniczego, co łączy i przenika wiarę, bezdomność i zmierzch. Czy książka ta jest o zaczynie, czy też jest zaczynem?
28. Zaczyn, czyli enzym (od gr. en-zymon czyli „w zaczynie”) obniża energię danej substancji w fazie przejściowej. Bez niego niemożliwym byłoby przejście danej substancji z jednego stanu do drugiego. Enzymy likwidują niekorzystne energetyczne oddziaływania ze środowiskiem. Bez enzymów życie, które jest
nieustannym ruchem i przechodzeniem, ustałoby.
29. Wiara bezdomna jest rodzajem zaczynu, który wskazuje na pewną fazę przejściową w jakiej znajduje się religia i to w wymiarze globalnym.
30. Dzisiaj zmienia się ludzka wizja Boga i być może także sam sposób oddziaływania Boga na świat, Jego komunikowania z ludźmi, a w rezultacie także sposób odnoszenia się ludzi i świata do Boga (dodałbym: i Boga do nich) . Wiara bezdomna, będąca rodzajem enzymu, wskazuje na proces fermentacji i przemiany jaki zachodzi w sferze religijnej. Enzym ten tkwi w cieście rzeczywistości i ją przemienia, a my jedynie w procesie tym uczestniczymy. Wiara bezdomna jest rodzajem enzymu, bio-katalizatora, który zakwasza ciasto całej rzeczywistości.
31. Wiemy, że zasoby natury są ograniczone, bogowie niedoskonali, a ludzie niezdolni do stworzenia lepszego świata. W takim to kontekście pojawia się wiara bezdomna. Nie jest ona ideałem, nie jest kresem czy punktem dojścia – jest pewną wąską i ciemną ścieżką, która wyłania się pod naszymi stopami; jest ona jak kładka rozwieszona nad przepaścią – jej drugi koniec niknie we mgle.
32. Poddanie się dynamizmowi wiary bezdomnej jest ryzykowne. Nie jest to jednak ryzyko większe niż uporczywe trwanie w sferze dotychczasowych systemów religijnych wierzeń. Może jednak – jako ludzkość – nie mamy wyboru. Droga wiary bezdomnej jest pewną deską ratunku. Może też jest to dynamizm, któremu nie tylko nie powinniśmy się opierać, lecz któremu opierać się nie jesteśmy w stanie.
33. Pomimo rozpadania się aktualnych struktur społecznych i religijnych paradygmatów, człowiek pozostał religijny, a instynkt wiary wyprowadza go poza schematy, w których nie mieszczą już się ani świat, ani człowiek, ani Bóg.
W tej sytuacji człowiek czuje się bezdomny, a jego wiara, przyzwyczajona do przebywania w pałacach wierzeń, jawi mu się jako bezdomna. Można by łudzić się, że jest to jedynie pewien etap, przejście, które doprowadzi do wyłonienia się nowej, szerszej i głębszej struktury wierzeń i może nawet do tego dojdzie. Ów ewentualny fakt jednak nie wyeliminuje dynamizmu bezdomności tkwiącego w wierze.
34. Nie trzeba zaraz mówić o zmierzchu bogów czy o śmierci Boga. Na pewno jednak mamy do czynienia ze zmierzchem pewnych religii i wierzeń. Zmierzch to piękna metafora, nad którą warto się zastanowić w kontekście naszych religii. Nie pierwszy to on i nie ostatni.
35. W doświadczeniu wiary bezdomnej na pewno jest coś z obrazoburstwa. Jest to doświadczenie kryzysowe, które oczyszcza wizję świata, człowieka i Boga, czyniąc z nas ludzi bardziej dojrzałych i wolnych. Nie odbywa się to jednak bez dramatycznych przejść i cierpień.
36. Gdy wiara dojrzewa, człowiekowi zdaje się, że wszystkie wierzenia są fałszywe i że nawet bogów on sam sobie powymyślał. Z czasem jednak owa narcystyczna świadomość znika, a w tle pojawia się wyrozumiałość w stosunku do Boga i do ludzkich religijnych przeświadczeń.
37. Gdy wiara staje się dojrzała, Bóg przestaje być wszechmocny.
38. Wiara bezdomna jest wstępem do wiary dojrzałej lub pewną formą wiary dojrzałej. Opowiadam się za tą drugą opcją.
39. Niewidzialny i niepojęty wiatr wiary, staje się widzialny i pojęty w obrębie
wierzeń. Gdy jednak wiatr wiary zrywa się, wywraca wierzenia jak domki z kart.
40. Jeżeli wiara traci dynamizm bezdomności, staje się: ideologią, doktrynerstwem, fideizem, fanatyzmem, sentymentalizmem, ogłupieniem, słowem tym wszystkim, co jest patologią i karykaturą wiary.
41. Kiedyś z zapałem rzuciłem się w studiowanie najlepiej dostępnej mi tradycji religijnej. Zabrało mi to wiele lat. Z czasem zacząłem dostrzegać jej pęknięcia i braki, które starałem się, jak wielu innych, jakoś tam sobie tłumaczyć i interpretować. Były to hermeneutyki niezwykle karkołomne, mające na celu utrzymanie koherencji pewnego systemu wierzeń. System jednak zawalił się, a ja odkryłem dynamizm wiary bezdomnej. Było to cenne i wyzwalające odkrycie, które umożliwiło mi dalszą wędrówkę.
42. Ziemia kręciła się wokół słońca, nawet jeżeli nie przyzwalały na to religijne systemy i ich przywódcy. Także dzisiaj mamy do czynienia z wieloma analogicznymi „kopernikańskimi przewrotami”, na które religijne systemy i autorytety reagują z oporem i opóźnieniem.
43. Żadna religia nie może stać w środku utrzymując, że inne religie, a nawet sam Bóg kręcą się w koło niej.
44. Nawet Bóg nie znajduje się w środku, lecz wszystko wiruje w pewnych tajemniczych relacjach w konstelacji: Bóg, człowiek, świat.
45. Ludzie próbowali poddać wiarę rozumowi, doktrynie, instytucjom religijnym, rytom, filozofi i nauce, a tym czasem wiara wymyka się wszelkim systemom społecznym, religijnym i racjonalnym. Wiara wyprowadza poza utarte
schematy dając poczucie bezdomności i lekkości, któremu na imię wolność.
46. Wiara może być tylko bezdomna, gdyż to bezdomność jest jej domem.
47. Wiara bezdomna jest ścieżką nocy. Ścieżka staje się mroczna, gdy wierzenia przestają przemawiać lub gdy jedne wierzenia konfrontują się z innymi. Nie mniej mrocznym jest zderzenie się wierzeń z mrokiem sceptycyzmu i zwątpienia. A jednak wszystko to są ścieżki wiary.
48. Pewnego dnia wierzenia przestały do mnie przemawiać, jednak wiara wcale mnie nie opuściła. Wprost przeciwnie.
49. Dociekanie przyczyn nie rozwiąże problemu. Poza tym rzeczywistość, w tym także rzeczywistość wiary, jest tak tajemnicza, że nawet jeżeli można by wskazać na pewne powody obecnego uwidaczniania się wiary bezdomnej, nie koniecznie wszystkie przyczyny tego stanu rzecz można by wyśledzić i zrozumieć. A nawet jeżeli udałoby się je wyśledzić i zrozumieć, nie koniecznie oznaczałoby to, że można by obecny stan rzeczy zmienić. Jednak nawet ograniczone zrozumienie obecnego stanu rzeczy może pomóc w lepszym przeżywaniu tego, co zostało nam za-dane. Niniejsze rozważania nie mają jednak żadnego ukrytego podtekstu pragmatycznego, są czystym i radosnym eksperymentem myśli.
50. Przyczyny wiary bezdomnej są nie tylko socjologiczne lub historyczne. Nie chodzi bowiem o to, że na przykład instytucje tradycyjnych religii są na tyle skompromitowane lub skorumpowane w pewnych przestrzeniach świata, że ich wiarygodność jest znikoma. Zawsze tak było. Nie chodzi też o to, że pewne wierzenia przeżyły się na tyle, że wymagają nie odnowy lecz transformacji, a może nawet po prostu powinny zniknąć. Nie wystarcza uświadomić sobie, że na przestrzeni wieków było wiele religii i każda z nich przybierała różne postacie,
skutkiem czego także obecne formy wierzeń są czymś przejściowym i względnym. Nie wszystko także tłumaczy kryzys epoki współczesnej, dramatyczna sytuacja w jakiej znalazł się świat, spotkanie cywilizacji i religii oraz świadomość, że żadna z tradycji religijnych i żadna kultura same w sobie nie są w stanie same z siebie i o własnych siłach wyprowadzić świat z tej sytuacji, a wszystkie razem nie potrafią się z sobą za żadne skarby dogadać. Oczywiście, że tego rodzaju fakty o czymś tam mówią i trzeba traktować je na poważnie. Mówią one jednak jedynie tyle, że to, co było do tej pory, już nie wystarcza, a to, co jest, nie zadowala i że musi pojawić się „coś” nowego.
51. Staram się dosłyszeć rytm rzeczywistości i nim rezonować. W harmonii z tym rezonansem staram się samemu wibrować i ubogacić moją twórczością muzykę świata. Nasłuchując dosłyszałem melodię wiary bezdomnej i wibrując w jej ukrytym rytmie starałem się dopisać do niej pewne libretto. Mam nadzieję, że pozostaje ono w harmonii z rytmem rzeczywistości i melodią wiary bezdomnej.
52. Myśl podsuwa mi obraz świata bez religii, kościołów, doktryn, hierarchii. Jest to ćwiczenie wyobraźni, któremu nie potrafię się oprzeć. Zarazem jest to świat jak najbardziej religijny. Trzeba ćwiczyć wyobraźnię i rozmyślać także nad chrześcijaństwem w zupełnie innej formie. Nie obawiam się zaniku dotychczasowych form religijności. Spokojnie patrzę na zmierzch bogów, religijnych instytucji i wierzeń.
53. Oddając się tego rodzaju ikonoklastycznemu ćwiczeniu wyobraźni myślę o poecie, Czesławie Miłoszu, który boleśnie przeżywał fakt erozji wyobraźni religijnej. Z drugiej strony dobiegają do mnie słowa piosenki Johna Lennona „Imagine”, w której sugeruje wyobrażenie sobie świata bez religijnego nieba. Dwa różne pokolenia – a ja należę do pokolenie jeszcze innego, nie tylko postMiłoszowego, lecz także post-Lennonowego. Nie piszę jednak wierszy, nie komponuję pieśni. 54. Jakże wspaniałe i zarazem tragiczne są dzieje religijnych wierzeń. Przynajmniej jeżeli spojrzeć na nie tak, jak stało się to możliwe w naszej epoce dzięki pojawieniu się refleksji historycznej oraz ogromnej liczby studiów na
temat religii. Religie są wielką twórczością człowieka – twórczością jest także spoglądanie na nie z perspektywy wiary bezdomnej.
55. W naszej pysze pewne religie nazwaliśmy „prymitywnymi” i oby zostało to nam wybaczone. Potem plemienne tradycje tych religii zaczęły się spotykać i ludzie zauważyli, że ile jest plemion, tylu jest bogów. Zastanawiali się, czy chodzi tu o wielu, rywalizujących między sobą bogów, czy też o jednego Boga, którego przyzywa się pod postacią różnych Imion. W końcu zrodziło się przeświadczenie, że być może imię Boga nie jest Jego imieniem i że można Go nim przyzywać tylko pod warunkiem, że wie się, iż jest to rzecz niewłaściwa. Jedni uważali, że Bóg ukrywa swe imię i jedynie czasami, niektórym je objawia. Inni jeszcze, wmyślając się głębiej w naturę ludzkiej myśli i języka doszli do wniosku, że Bóg nie może mieć żadnego imienia, gdyż byłoby ono bałwochwalstwem. Oni to zapytali się, kim jest człowiek, który pretenduje do znajomości Boga i doszli do wniosku, że ludzki umysł jest za małz, by o to się pytać, a tym bardziej jeszcze, aby to zrozumieć. Wtedy to przed człowiekiem otworzyła się droga wiary bezdomnej. 56. Biblioteki tego świata wypełnione są nieskończoną ilością tomów z rozważaniami na temat Boga. Są to wspaniałe stronice mówiące o wielkości ludzkiej myśli, z drugiej strony ukazują one pychę człowieka, który porywa się na niebo chcąc wydrzeć mu jego tajemnice. Zawsze jednak istnieli ludzie, którzy na pytanie o to, kim jest Bóg, milczeli. Nigdy niczego nie napisali, a jednak ich milczenie inspirowało i pokrzepiało przez wieki. Czasami mam wrażenie, że dzisiaj dokonuje się coś podobnego. Dotychczasowe tradycje religijne, ich świątynie, ryty i doktryny powoli milkną, a ludzie zupełnie niepotrzebnie lękają się tego milczenia robiąc coraz więcej religijnego hałasu, który napełnia ich coraz większym przerażeniem i pustką. A przecież to właśnie w ciszy i religijnym milczeniu, leży nasza moc.
57. Zatrzymajcie na trochę cyrk wszystkich religijnych tradycji, przestańcie choć na chwilę mówić o Bogu lub przeciw Niemu, a zobaczycie, że Jego obecność zacznie wyzierać ze wszystkich zakamarków naszej codzienności. Oto moc sakramentu milczenia.
58. Moje pisanie na temat wiary bezdomnej jest auto-terapią, wychodzeniem z powiązań zewnętrznych i wewnętrznych z pewnymi wierzeniami, którymi nasiąkłem w różnych środowiskach, które – uważam – były ocalające i niszczące, dobre i złe, słuszne i błędne. Był to pewien etap na, o wiele dłuższej i posiadającej wiele innych aspektów, drodze życia.
59. Nie ma łatwych rozwiązań. Czuję, jak przeróżne teorie dotyczące wiary i różne wizje egzystencjalne, religijne, filozoficzne z niej wynikłe żyją i krążą we mnie i niczym galaktyki porywają mnie w swoje bezkresne przestrzenie.
60. Nie znam niewiary, choć bliskim jest mi zwątpienie i rozpacz. Obcą jest mi jednak fanatyczny fideizm lub ciasnota wierzeń takiej lub innej grupy przypisującej sobie boskie posłannictwo.
61. Pamiętam, jak kiedyś, żyjący w rzymsko-katolickim środowisku nagle usłyszałem o drugim płucu chrześcijaństwa, które w naszej religijnej sferze było od wieków unieruchomione, a którym mieliśmy zacząć oddychać. Autorowi tych słów – były to chyba rosyjski filozof Iwanow, za którym potem powtarzał je Jan Paweł II – chodziło o to, by rzymski katolicyzm zaczął oddychać także duchem prawosławia. Rzuciłem się więc w tamtą stronę. Szybko jednak przekonałem się, że było jeszcze trzecie płuco – tradycja Reformacji. Potem zorientowałem się, że musiałem otworzyć się na tradycję judaizmu i islamu. A w końcu uświadomiłem sobie, że tradycję tej wiary i religijności muszę w sobie oświetlić doświadczeniem hinduizmu, buddyzmu, taoizmu i ateizmu. Dopiero taka wiara jest dla mnie wiarą według całości, wiarą nie tyle na miarę dzisiejszych czasów, co w ogóle na miarę człowieka. Jest to wiara otwarta także na to, czego jeszcze nie znamy, co nie zostało nam jeszcze objawione, czego nie stworzyły lub nie odkryły religijne i filozoficzne tradycje.
62. W moim sercu odbywa się niesamowita biesiada: Abraham roymawia z
twórcami Wed, Mojższ z Lao Tsym, Budda z Jezusem, Śiankara z Mahometem, Niepojęty z Nieznanym. Chciałbym, aby jakoś się dogadali, dla ich i dla naszego dobra. Daję im czas, nie tylko bowiem o słowa tu chodzi. Goszczę ich w moim sercu, obficie zastawiam stół i w kominku podtrzymując ogień, aby się ogrzali, aby nauczyli się ze sobą przebywać. Tak mało i zarazem tak wiele.
63. Wiara autorów, którzy pozostali w obrębie tradycji semicko-helleńskiej, jest tragiczna i udręczona. Znam jej udrękę i rozpacz. Dzisiaj ta właśnie wiara, chyba bardziej niż inne, zabarwiana jest kolorytem bezdomności. Natomiast wiara tych, którzy przesycili ją tradycjami wschodu jest bardziej pogodna – czyżby w tą właśnie stronę należało podążać? Tak. Także. Nie tylko.
64. Istnieje semicka wiara, która znajduje swoje przedłużenie w islamie i zwalczających się nawzajem monoteizmach. Istnieje chrześcijańsko-helleńskie podejście do wiary owocujące nade wszystko dogmatyzmem, którego drugą stroną jest współczesny ateizm. Istnieje podejście do wiary fenomenologiczne, które jest w sumie racjonalnym krążeniem wokół ostatecznej tajemnicy rzeczywistości. Istnieje daleko-wschodnie podejście do wiary, mniej naznaczone absolutyzmem dogmatycznym i podkreślające wymiar mistyczny i egzystencjalny. Poza tym istnieją ptaki, kwiaty, kamienie i rzeki, od których obecnie powinniśmy się uczyć.
65. Naprawdę nie obchodzą mnie osądy innych, nie mam już na to czasu.
66. Jakaż to wolność, móc myśleć bez wewnętrznej lub zewnętrznej cenzury, bez owej gry, w której by coś powiedzieć, myśli się, jak to powiedzieć i nie powiedzieć zarazem, starając się przechytrzyć takiego lub innego cenzora oraz ukryte osobiste lęki. Ileż kotów naudzierałem z takimi cenzorami w mojej kościelnej i akademickiej karierze, z iloma walczyłem w czasie bezsennych nocy i w sennych koszmarach. W końcu jednak przegoniłem ich kijem wiary bezdomnej.
67. Rozwój współczesnych nauk, spotkanie wielkich religii, wielkie katastrofy dziejowe, zjawisko ateizmu, rozbiły dotychczasowe obrazy Boga. Obecnie człowiek otrząsa się – powoli – z odurzenia jakie wywołało w nim poznawanie, eksplorowanie i poddawanie sobie świata, ludzkiej natury i Boga. Człowiek ponownie zaczyna słuchać natury i własnego serca, odkrywając wiarę, której na szczęście nie potrafi oswoić i zdefiniować.
68. W sztuce, po epoce abstrakcji, która była słuszną reakcją na przesadny realizm, powraca się do malarstwa figuratywnego, choć jest to już coś zupełnie innego, niż dzieła dawnych mistrzów. Podobny proces zachodzi w sferze wierzeń.
69. Nie może być wiary, która nie uwzględni wszystkich tradycji religijnych, w tym także ateizmu. 70. Nie może być wiary, która nie będzie powierzać się światu i uczyć się mądrości także od niego. 71. Nie może być wiary, która nie uwzględniałaby wszystkich wymiarów człowieka.
72. Katolickość to nie rozprzestrzenienie geograficzne lub ilość, lecz głębia i jakość. Można być bowiem większością i zarazem sektą.
73. Wiara powinna być wiarą według całości.
74. Wiara według całości to nie tylko wiara ekumeniczna, czyli biorąca pod uwagę tradycję wszystkich chrześcijańskich wyznań, lecz także między religijna,
czyli ubogacając się spotkaniem i dialogiem z innymi religiami, a poza tym także czerpiąca ze źródeł wiedzy świeckiej. Gdy na przykład bierzemy pod uwagę słowo „zbawienie”, należy pomyśleć o jego rozumieniu i brzmieniu w judaizmie, islamie, buddyzmie, hinduizmie oraz zastanowić się, jakie formy i znaczenia posiada ono w dzisiejszej nauce i systemach a- lub anty-religijnych.
75. Kiedyś skandalem było powiedzieć na przykład, że Bóg nie mieszka w świątyni. Dzisiaj gorszy „pobożne uszy” mówienie, że nie mieszka On tylko w tym lub tamtym kościele czy w tej lub innej religii, że żadna z nich nie jest doskonała i że wszystkie nawzajem się potrzebują.
76. Może wierzenia religijny są prawdziwe, może nie – na pewno zaś dzisiaj człowiek usiłuje to sprawdzić.
77. Z natury jestem człowiekiem religijnym. Może jest to cecha każdego człowieka. Nie zamierzam jednak nad tym w tej chwili dyskutować, ani też definiować tego, co uważam przez religię i religijność poza może tym, że dotyczą one Boga, człowieka i świata. W każdym razie dałem się ponieść, od wczesnej młodości, duchowi religijnemu. Droga moja wiodła między innymi przez katolicyzm i benedyktyński klasztor – były one dostępne w moim kontekście. Do ogrodu religii wszedłem przez taką a nie inną, dosyć ciasną bramę. Gdybym urodził się w Rosji lub Grecji byłbym Prawosławnym mnichem, w Maroku zostałbym islamskim sufim, w Indiach samnasyem, w Tybecie buddyjskim rimpoche. Myślę, że po części wszystkim tym byłem i jestem. Jestem też wieloma innymi jeszcze osobami, nurtami, rzeczami i tym, kim kiedyś jeszcze się stanę.
78. Myślą i życiem zataczam coraz szersze kręgi w sferze religijności i wiary: polski katolicyzm, katolicyzm szeroki; chrześcijaństwo wielu kościołów i wyznań oraz anonimowych chrześcijan; wielowymiarowy Judaizm od Biblii po współczesnych myślicieli mocujących się z ostatnim holokaustem; Islam od przed-koranicznego doświadczenia Mahometa, przez średniowiecznych
filozofów i sufich, po aktualny dramat tej monoteistycznej religii. Muszę jednak przyznać, że zmęczył mnie ów abramiczny, nawet najszerzej pojęty, wymiar wiary – jest w nim pewna zaciętość, jednostronność i przemoc, których nie darzę zbyt wielką sympatią. Dlatego też moje poszukiwania wyszły poza krąg tych tradycji.
79. Judaizm, chrześcijaństwo i Islam to w sumie jeden nurt religijności abramicznej; postrzegam to, gdy zestawiam je z tradycjami Dalekiego Wschodu, które są mi dostępne głównie w pismach, monumentach kultury i pewnych uzachodnionych formach; podążam też ścieżką humanizmów od zachwytu nad tajemnicą człowieka i świata, po mroczne zaułki nihilizmów, tak by nic, co ludzkiego nie było mi obce. Wędruję ulicami naszego dzisiejszego świata szukającego nowych olśnień i jednocześnie wyglądam ku czemuś niepojętemu, co wszystko to przerasta, dopełnia i ku sobie pociąga. Jest to wspaniała przygoda.
80. Posługując się kategoriami trynitarnymi, które są mi najbliższe, gdyż w ich kręgu wyrosłem, należałoby powiedzieć, że Duch, który tchnie kędy chce, prowadzi ludzi po drogach nieznanych. Do Nieznanego idzie się bowiem przez nieznane.
81. Wchłaniając w siebie nieznane i inne, stajemy się nieznani i inni. Wędrówka w nieznane jest drogą przemiany, która – odwołując się do języka biblijnego – nazywa się nawróceniem (to, coś innego niż „powrót”) i przemienieniem (nie jedynie zmianą).
82. Bezdomność to wyjście poza wierzenia. Przyczyną zewnętrzną może być zmiana miejsca pobytu, kultury, języka. Istotną cechą bezdomności jest także zwątpienie w absolutny wymiar takich lub innych wierzeń i jakichkolwiek przynależności. Ponieważ wiara zawsze jest naznaczona pewnym zwątpieniem, jedyną tak naprawdę możliwą wiarą jest wiara bezdomna.
83. W sferze religijnej przechodzimy przemiany, których rezultatów nie potrafimy przewidzieć. Nie mam więc żadnego wyraźnego postulatu, choć chciałbym, aby moje przemyślenia na temat wiary bezdomnej znalazły posłuch przynajmniej u niektórych.
84. Uciekam czy szukam?
85. Może wszystkie te rozważania są jedynie snem, jednak tylko wiara bezdomna pozwala mi żyć w tym świecie.
86. Powaga tych rozważań jest śmiechu warta właśnie dlatego, że za mało w nich śmiechu. Grzeszą one antropocentryczną powagą i teocentrycznym patosem.
87. Sunące po niebie obłoki, drzewo, o które stoję oparty, spojrzenie i gest tej konkretnej osoby, są dla mnie tak samo tajemnicze, wspaniałe i przerażające, jak istnienie świata czy bycie-i-nie-bycie Boga – nie odróżniam już sacrum od profanum.
88. Zaledwie uświadomiłem sobie ten fakt, nasze spojrzenia spotkały się i zacząłem za nim iść.
89. Wewnątrz tego pomieszczenia palił się niewielki ogień.
90. Gdy zapytałem go kim był i jakie miał imię, nie odpowiedział. Dołożył
jedynie drwa do ognia i lekko rozmasował sobie nad nim dłonie.
91. W sumie nie wiem, czy on do mnie mówił, czy też jedynie ja sam, patrząc na niego przypisywałem mu poniższe wypowiedzi.
92. Powiedział mi jednak, że nie uczestniczył już w żadnych rytach, gdyż wszystkie je miał w sobie, że w jego sercu nieustannie odbywała się ofiara, która była ofiarą kosmiczną i boską, że on sam był ofiarnikiem i żertwą, kosmosem i Bogiem, choć na zewnątrz nic na to nie wskazywało.
93. Także dynamizm wiary bezdomnej był rezultatem owej kosmiczne i boskiej ofiary, w której całopaleniu podlegały wierzenia, a wiara stawała się bezdomna. Potem jednak i ją strawiły płomienie.
94. Dla niego wszystko było święte, gdyż sam był Sakramentem.
95. Spotkanie nieba i ziemi dokonywało się w nim. Nie potrzebował ani pośredników, ani pośrednictwa.
96. Milczenie zastąpiło mu słowa wszystkich świętych ksiąg, choć niekiedy opowiadał przypowieści, a czasami nawet sobie podśpiewywał.
97. Nieśmiało pokazałem mu rękopis Wiary bezdomnej. Popatrzył nań i powiedział, że niepotrzebnie się o tym wszystkim rozpisałem.
98. Ludzie powiedzą, że teraz chcesz być takim wierzącym bez religii, niewielu zaś zauważy, że chodzi ci o coś zupełnie innego. Nie przejmuj się jednak tym.
99. Nie będę się tym przejmował. Nie planowałem przygody mego życia. Doprowadziła mnie ona do ścieżki wiary bezdomnej, która pozwala mi zrozumieć jego przebieg i ogarnąć pejzaże, w których przebiegło. Doświadczenie nauczyło mnie też, że potrafię coś zwerbalizować, gdy to coś przestało już być dla mnie problemem. Słowem, napisawszy Wiarę bezdomną, jestem już o krok dalej. Tego jednak, gdzie to jest, nie potrafię w pełni wyrazić, więc mówię jedynie o tym, gdzie byłem przed chwilą, czyli o wierze bezdomnej.
100. O ile wiara bezdomna wskazuje na pewien niesamowity dynamizm przenikający całą rzeczywistość, to nie może nas ona wyprowadzić poza krąg owego dynamizmu, co najbardziej w tej chwili mnie nurtuje.
Tao wiary
Wiara jest poza słowami I poza rozumieniem. Słowami można o niej mówić, Jednak nie można jej w nich zawrzeć. Wiara istniała zanim pojawiły się myśli i słowa; Wyzwól się od myśli i słów, aby w wierze trwać. Wiara wypływa z cudownego źródła Tajemniczej ciemności.
Gdy niektórych uzna się za wierzących, Natychmiast innych uznaje się za niewierzących. Gdy wierzącego uznaje się za dobrego, Niewierzących uznaje się za złych. Mędrzec zaś po prostu jest, Wierzy bez wysiłku, Nawet o tym nie wiedząc, a zapomniawszy w wierze o sobie samym, nie jest zapomniany przez niebo i ziemię.
Gdy ktoś wywyższa się z powodu swej wiary, Wokół sieje spustoszenie i ból. Gdy wiara zawiera pakt z władzą, Mędrzec od niej odchodzi Oczyszczając swój umysł i serce. Ponieważ porzucił instytucje, doktryny i ryty Nie można nim manipulować. Wierzy bez wierzeń, Działa nie działając, A wiara objawia się sama.
Wiara jest pustką pełną niewyczerpanej mocy, Gdy jednak za dużo o niej mówić, traci swą moc.
Wiara to nie wierzenia, Które zmieniają się i przemijają, Jak wszystkie rzeczy tego świata.
Mędrzec trwając w wierze Ukrywa się w świecie,
Schodzi na margines, By pozostać w centrum I wierzyć.
Nie wynoś swej wiary na pokaz, Aby cię z niej nie okradziono. Nie chlub się nią, Aby nie wzbudzać zazdrości. Zrób, co do ciebie należy, A potem wycofaj się w zacisze i ukryj w milczeniu.
Trzydzieści szprych zbiega się w pustce piasty, Koło jednak obraca się dzięki owej pustce. Dzban jest wykonany z solidnej gliny, Jednak to pustka decyduje o jego przydatności. Religie i wierzenia są jak szprychy i dzban, Jednak to pustka wiary sprawia, że są.
Przyglądaj się wierze, Nawet jeżeli nigdy jej nie ujrzysz. Nasłuchuj jej,
Nawet jeżeli nigdy jej nie usłyszysz. Dotykaj jej, Nawet jeżeli nigdy jej nie uchwycisz. Jest ona bowiem bez formy, Wymaka się analizie i zrozumieniu.
Jej wschód nie ma blasku, Jej zachód nie zna ciemności. Niepojęta trwa, Nieustannie pojawia się I zapada w nicość, Forma bez formy, obraz niewidzialny, Tajemnica.
Wychodź jej naprzeciw, Choć nie ujrzysz jej oblicza. Podążaj za nią, Choć nie dostrzeżesz nawet jej pleców. Uchwyć się jej zwiewnego ducha, A posiądziesz mądrość.
Człowiek wiary jest uważny, Jakby zimą szedł po kruchym lodzie, Powściągliwy niczym układny przybysz, Prosty jak drewno, Otwarty jak szeroka dolina, Rwący jak górski potok. Choć wyraźnie postrzega otaczający go chaos, Pozostaje niewzruszony.
Kto doświadczył wiary, Nie docieka swych spraw. Pozwala, by wiara go użyła i wydrążyła, Odnowiła i napełniła.
Opróżnij twe serce i umysł. Żyj harmonijnie w spokoju. Gdy rzeczy w koło pojawiają się i znikają, Obserwuj je. Odzyskaj twą prawdziwą naturę, A poznasz istotę wiary.
Kto wierzy, milczy, Kto nie wierzy, mówi.
2010